wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 67

Stałam zszokowana widokiem, który zastałam. Nie bardzo wiedziałam co o tym myśleć. Arthur też zdawał się być zaskoczony wizytą.
- Widzę, że przyszłam nie w porę. To cześć. - powiedziałam i odwróciłam się na pięcie. Chciałam opuścić to miejsce zanim dopadłyby mnie głupie wyjaśnienia.
- Nie wiem, co sobie pomyślałaś i, szczerze mówiąc, nie chcę wiedzieć. Może wejdziesz do środka a ja to wytłumaczę. - powiedział uśmiechając się niewinnie.
Co masz do stracenia, pomyślałam, lepsze to niż powrót do Bryana.
- No dobra. Tylko, proszę cię, nałóż coś na siebie. - chociaż możesz też zostać tak.
Arthur spuścił wzrok speszony. Wskazał ręką, abym weszła do środka.
- Rozgość się. Zaraz wracam.
Arthur zwinnie wskoczył na schody, prowadzące na górę. Rozejrzałam się dookoła i skierowałam się do kuchni. Siadłam na jednym z krzeseł i niecierpliwie zaczęłam stukać palcami o blat.
- Ach, tu jesteś - po chwili nieobecności dołączył Arthur, tym razem w kompletnym ubraniu. - Chcesz się czegoś napić?
- Nie, dzięki. No, miałeś mi coś do opowiedzenia.
- No więc - zaczął, zasiadając po drugiej stronie stołu - Julia z Roggerem i dzieckiem urządzili sobie małe wakacje. Pozwolili mi tu zamieszkać, póki nie znajdę sobie odpowiedniego lokum.
- Dopóki nie znajdziesz? Czekaj, przecież mieszkałeś na obrzeżach miasta, co się...
- Rozwiodłem się. A majątek trzeba było dzielić na pół.
- Byłeś żonaty?! - byłam nieco zaskoczona, Julia nic mi nie mówiła.
- Tak, niefortunne małżeństwo. Dosyć krótkie a raczej bardzo krótkie.
- Taa, coś o tym wiem - odrzekłam pochmurnie.
- Już nie jesteś z Bryanem? - spytał, a w jego głosie usłyszałam (a może i nie) nutę zaciekawienia.
- Jeszcze nie. Ale po dzisiejszym... Myślę, że to nie potrwa długo. - wzdrygnęłam się na myśl o tej wywłoce całującej Bryana.
- Widzisz, oboje nie mieliśmy szczęścia w pierwszym małżeństwie. - powiedział nieco zbyt wesoło - A mogło być zupełnie inaczej.
Nie byłam do końca pewna, co do intencji jego wypowiedzi. Czyżby po tylu latach rozłąki, nadal coś do mnie czuł? Ale co ważniejsze, czy ja też nadal go kochałam?
- Stara miłość nie rdzewieje. Ciekawe, czy nasza zardzewiała, co, Andromedo? Minęło tyle lat, zdaje się, jakby to było w innym życiu, a ja nadal nie wiem, co było tak silne, by zepsuć twoją miłość do mnie? Co było tak silne, żebyś to uczucie zastąpiła nienawiścią?
- Nigdy ciebie nie nienawidziłam. Byłam po prostu zbyt zraniona, by ci wybaczyć. - Albo zbyt dumna, pomyślałam.
- Zraniona? Czym cię uraziłem, kochana, czym? Moją walką o twe uczucia? Moją troską, byś zawsze kochała tylko mnie?
- I tu tkwi ten problem. Zawsze byłeś na tyle egoistyczny, iż sądziłeś, że moja miłość należy się tylko tobie. Traktowałeś mnie przedmiotowo, zresztą jak wszystkie dziewczyny. - powiedziałam zdenerwowana, nie chciałam rozdrapywać starych ran.
- Ale tu właśnie ty sprawiłaś, że przestałem się tak zachowywać. Nie traktowałem cię, jak mojej zdobyczy, tak jak wcześniejsze dziewczyny. Chciałem zasłużyć na tę miłość. Miałaś być moją ostaną miłością.
- Sądząc, po tym, że byłeś żonaty, było inaczej.
- Nie, zawsze nią pozostałaś. - Arthur spojrzał na mnie niepewnie.
Starałam się unikać jego wzroku. Usłyszałam za dużo, jak na dzisiaj, mi wystarczyło.
- An, nie odwracaj oczu. Spójrz na mnie i powiedz, że w twoim wypadku było inaczej i że już mnie nie kochasz. Tym razem zaakceptuje twoje uczucia. Straciłem zbyt wiele, by stracić nawet twoją przyjaźń.
Spojrzałam w jego piękne, szmaragdowe oczy. Nadal żyła w nich nadzieja. Nie chciałam, aby umarła.
- Wybacz Arthurze, ale nie mogę. Nie mogę powiedzieć, że cię już nie kocham. Nie mam zamiaru oszukiwać nas oboje. Nie masz pojęcia, ile ta moja miłość wytrwała. Serce mi pękało, za każdym razem, gdy cię widziałam. Pękało, bo nie mogłam na ciebie patrzeć, po tym jak mnie zraniłeś. Bolało, bo myślałam, że wyzbyłeś się tej miłości, a ja ci tego zazdrościłam.
- Andromedo, nie. Nigdy się jej nie pozbyłem. I nawet nie myślałem, żeby to zrobić. - chwycił moje drżące dłonie i zaczął je delikatnie całować. Po chwili wstał, ciągle trzymając mnie za ręce, zmuszając mnie również, abym wstała. Powoli, bez pośpiechu gładził mnie po policzku. Po chwili zbliżył twarz do mojej i lekko pocałował mnie w usta. Staliśmy, zbliżeni do siebie, pałający uczuciem, które nigdy nie zgasło. Później wziął mnie na ręce i zaniósł na górę. Weszliśmy do sypialni, ja nadal na jego rękach, mocno wtulona w jego tors. Słyszałam każde uderzenie jego serca, kryjącego się pod umięśnioną klatką piersiową, którą czułam przez cienki materiał. Arthur delikatnie położył mnie na miękkim łóżku.