niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 63

Mijały tygodnie. Wszystko zaczęło się powoli układać. Sprawa z Bryanem została wyjaśniona. Arthur nie wniósł zarzutów wobec niego. Julia właśnie wchodziła w trzeci miesiąc ciąży i obawiała się o swój wygląd. Chciała wyjść za mąż przed porodem, żeby zachwycać swoją urodą i sylwetką. I stało się. Rogger oświadczył się Julii. Opowiedziała mi wszystko dokładnie. Na początku pojechali pociągiem do Paryża. A tam, na samym szczycie wieży Eiffela, Rogger zadał jej pytanie na które czekała od miesięcy. Nieubłaganie zbliżał się najszczęśliwszy dzień w życiu Julii.

Obudziłam się w pokoju razem z Julią i Harriet. Noga Harriet uciskała mój brzuch a łokieć Julii wbijał mi się w bok. Spałyśmy na jednym łóżku pierwszy raz nie pamiętam od jak dawna. Poprzedniego dnia nieco zaszalałyśmy na wieczorze panieńskim, ale mając na myśli szaleństwo nie mówiłam o alkoholu (zważając na stan Julii). Zegar na ścianie wskazywał 8.50. Nie wiedziałam, dlaczego obudziłam się tak rano i to w pełni wypoczęta, zwłaszcza że nie położyłyśmy się spać zbyt wcześnie. Delikatnie, aby nie obudzić śpiących królewien, zabrałam z siebie ich części ciała i poszłam do łazienki. Dom Julii i Roggera był przytulny i przejrzysty. Dostali go w prezencie od rodziców obydwojga. W łazience, w której byłam, widać było rękę matki Roggera. Margaret, matka wybranka Julii, miała smykałkę do projektowania i urządzania wnętrz. Dlatego zajęła się przyziemną pracą i nie wybrała zajęcia w typowo nadnaturalnym charakterze jaki zazwyczaj wybierali czarodzieje. Kochała to, co robiła. Po kilku minutach doprowadzania się do porządku, do pomieszczenia weszła Julia. Ale nie wyglądała jak ja, potargane włosy, zaspane spojrzenie, tylko promieniała radością i spokojem. Nie wiedziałam, czy tak wpływa na nią ciąża czy fakt, że niedługo zwiąże się z mężczyzną swoich marzeń. Uśmiechnęłam się do niej w lustrze i powróciłam do rozczesywania włosów. Odpowiedziała mi tym samym. Zawiązała włosy w kok i zaczęła wcierać krem nawilżający w swoje dłonie. Kiedy jej koszulka nieznacznie uniosła się do góry, gdy odstawiała krem na półkę, zauważyłam jej zaokrąglony brzuszek. Uśmiechnęłam się pod nosem, zastanawiając się, kiedy mi przyjdzie nosić w sobie nowe życie.

- Nigdy w życiu ubieranie się nie zajmowało mi aż tyle czasu - powiedziała wzburzona Julia.
- Bo jeszcze nigdy w życiu nie wychodziłaś za mąż - skomentowała Harriet.
Dochodziła 16 i powoli zbliżała się godzina ślubu Julii. Harriet i ja pomagałyśmy pannie młodej przygotować się na tę chwilę. Julia stała przed lustrem w bieliźnie a ja wiązałam jej sznurki od gorsetu. Harriet szperała w szufladzie szukając podwiązki. Niedawno wróciłyśmy z salonu piękności i wyglądałyśmy jak boginie. Oczywiście, Julia wyglądała najlepiej. W końcu nie mogłam pozwolić, żeby uroda moja lub Harriet przyćmiła przyszłą panią Longriver. (hahahahahahahahah)
- Jesteś pewna, że akurat do tej szuflady ją wrzuciłaś co, An?
- Daj mi poszukać, a ty chodź wiązać ten gorset, bo ja nie mam cierpliwości. - powiedziałam i zostawiłam sznurki w spokoju.
Chwilę poszperałam w szufladzie i znalazłam, to czego tak natarczywie szukała Harriet. Pomachałam jej przed nosem materiałem i odłożyłam na półkę obok lustra. Harriet zdążyła już zasznurować gorset i Julia nakładała już białe rajstopy. Wreszcie przyszła pora na suknię ślubną. Z łatwością pomogłyśmy jej założyć strój. Kiedy Julia była już gotowa, stanęłyśmy przed lustrem i podziwiałyśmy efekt. Pozostałyśmy w bezruchu jeszcze chwilę, a później zostawiłyśmy Julię i same poszłyśmy się przygotowywać.

Słońce świeciło od rana, jakby od początku było przygotowane na ten dzień. Nic nie był w stanie zepsuć ślubu. Julia wyglądała jak księżniczka. Cieszyłam się jej szczęściem. Humor zepsuł mi jedynie widok Arthura. Nadal pamiętałam jego bolesne słowa. Jednak dzięki Bryanowi czułam się zdecydowanie lepiej. Arthur też jakby zapomniał o mnie i cały czas tulił się do dziewczyny z którą przyszedł. Julia jak na złość posadziła mnie i Bryana obok niego. Musiałam znosić opowiastki jego dziewczyny, Lily. Cały czas paplała jaki to Arthur jest wspaniały, jaki cudowny. A ja tylko się uśmiechałam grzecznie i myślałam "Zamknij się w końcu suko." Otuchy dodawała mi jedynie obecność ukochanego. Udało się w końcu wyrwać z towarzystwa Arthura i Lily. Musiałam zostawić z nimi Bryana. Jego wzrok błagał mnie o litość, ale on dobrze wiedział, że mu wynagrodzę to poświęcenie. Siedziałam na ławce w altance i dziękowałam za chwilę spokoju. Dołączył do mnie Arthur. Jakby nie miał miejsca do siedzenia nigdzie indziej tylko tu.
- A gdzie twoja partnerka? Nie sądziłam, że potrafi cokolwiek zrobić bez ciebie. Myślałam, że nawet w łazience potrzebuje byś z nią był i trzymał za rączkę.
- Ty to jesteś jednak suka.
- Co ty taki oszczędny w słowach? Słyszałam od ciebie gorsze rzeczy o sobie. - skomentowałam.
- Wolę nie strzępić języka na kogoś takiego jak ty. - odparował Arthur. Zrobił się z niego niezły dupek. Nie żeby wcześniej nim nie był.
- Jak ja? A ta pusta lalunia? Nibym w czym jest ode mnie lepsza? Nie powiesz, że jest inteligentniejsza, bo na taką na pewno nie wygląda.
- Wcale jej nie znasz, a już ją oceniasz. Ale czego można było się spodziewać po dziewczynie mordercy.
- Ty lepiej pilnuj swojej dziewczyny, a nie obcej  się czepiasz. Ale takiej jak ona, to nie upilnujesz. Pewnie pół miasta już ją dymało. - powiedziałam i odeszłam od Arthura z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy.

A Julia i Rogger tego dnia wyglądali jak z bajki.





piątek, 14 marca 2014

Rozdział 62

Jeszcze chwilę siedziałam na łóżku trzymając w drżących dłoniach słuchawkę telefonu. Ktoś lekko dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się i zobaczyłam niezaspokojone spojrzenie Arthura. Nie wytrzymywałam jego spojrzenia na sobie, więc nie patrzyłam na jego twarz. Wbiłam wzrok w jego tors, odsłonięty przez rozpiętą koszulę, poruszający się energicznie z każdym wdechem i wydechem. Nie było to najlepszym pomysłem. Właśnie zdradziłam mu jak bardzo mi go brakuje. Przez długą chwilę nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Arthur, coraz bardziej zaniepokojony, złapał mnie w pasie i wtulił się w moje potargane włosy. Czułam ciepło jego oddechu na karku. Boże, jak bardzo pragnęłam, aby mnie pocałował. I Rover, jakby czytając w moich myślach, delikatnie zaczął całować moją szyję. Odwróciłam się, a on zaprzestał. Spojrzałam mu w oczy i już miałam powiedzieć mu o telefonie, kiedy jego wargi spoczęły na moich. W przypływie emocji, odwzajemniłam jego pocałunki. Nagle, uderzona jakby przez piorun, który przywrócił mi trzeźwe myślenie, teleportowałam się w płomieniach na przeciwległy kąt pokoju. Arthur, zaskoczony moją nieobecnością w jego objęciach, spojrzał na mnie wyczekująco.
- Arthur, wybacz mi,ale tak nie można. Jak tak nie mogę - dodałam twardo.
- Rozumiem, nadal się wściekasz za to w szpitalu, ale to już przeszłość. Przeprosiłem cię przecież. Nawet nie masz pojęcia, jak cię pragnę. - powiedział i w sekundzie pojawił się przede mną. Czułam chłód jego skóry, pozostały po teleporcie. Ujął moją twarz w dłonie i wyszeptał:
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
Tym razem byłam szybsza i wyśliznęłam się ze zbliżającego się uścisku.
- Arthur, ty nie rozumiesz. Przed chwilą dzwonili ze szpitala. Bryan właśnie się obudził. Muszę do niego jechać.
Po długiej, męczącej ciszy wreszcie się odezwał. Wolałabym jednak, oczywiście w tamtym momencie tego nie wiedziałam, aby się nie odezwał.
- A więc to tak? Wolisz tego mordercę ode mnie?
Nie spodziewałam się tak ostrej odpowiedzi. Prawie powstrzymując się przed uderzeniem go w twarz, powiedziałam jedyną rzecz, jaką mogłam w tej chwili.
- On nie jest mordercą.
- Oczywiście. A ta noga od krzesła, którą urwał, przez przypadek przeszła na wylot przez moje ciało! - wykrzyczał.
- To nie jego wina. On był zaślepiony. On nie był sobą. - starałam się usprawiedliwić Bryana, chociaż wiedziałam, że to nic nie pomoże. Arthur nie wiedział wszystkiego.
- Tak, zaślepiony swoją chorą miłością do ciebie! On od początku chciał mi cię odebrać! Nie mógł znieść tego, że jesteś za mną, a nie z nim! Więc chciał się pozbyć rywala. I prawie mu się to udało! Ale co cię to oczywiście obchodzi? Przecież masz serce jaku z lodu. - ostatnie słowa przebiły mnie na wylot. Arthur zabrał z podłogi swoją kurtkę i zaczął zapinać guziki od koszuli. Skończywszy, podszedł do mnie i powiedział
- Obydwoje jesteście siebie warci.
Wyszedł, a ja osunęłam się na kolana i zaczęłam płakać.

- Bryan! Mój boże! Nareszcie się obudziłeś! - stojąc w drzwiach, widziałam przytomnego Bryana, który rozpromienił się na mój widok. Podbiegłam do niego i ujęłam jego twarz z dłonie. - Nareszcie.
- Andromeda, nie mogłem się doczekać kiedy cię znów zobaczę. Co się w ogóle ze mną działo?
- Lekarze ci nic nie powiedzieli?
- Coś tam do mnie mówili, ale jakoś nie mogłem ich słuchać. Byłem zbyt zajęty rozmyślaniem o tobie.
Słowa, które wypowiedział i mina, którą przybrał nakazywały mi rzucić się w jego ramiona i całować go do utraty tchu. Powstrzymałam się jednak, wiedząc że Bryan może być zbyt zmęczony, by wytrzymać takie zachowanie.
- Ale pamiętasz co się działo?
- Mówisz  o tym, że o mało nie zabiłem twojego byłego? Tego nie da się zapomnieć.
- Więc zrobiłeś to z premedytacją?
- Nie! Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Pamiętam tylko strzępki wydarzeń. Zupełnie jakbym spał i budził się co chwilę na ułamki sekundy. To tylko potwierdza tezę lekarzy - powiedział ponurym głosem. - Byłem kontrolowany. Ale jak?
Wytłumaczyłam mu wszystko, co mogłam. Powiedziałam mu o wszystkim, o czym wiedziałam. Po rozmowie posiedziałam jeszcze chwilę u niego i poszłam wypytać lekarzy dokładnie, co i jak z tym, co się z nim stało i kiedy mogę zabrać mojego chłopaka do domu. Naszego domu.

A w domu czekało na niego łóżko. I ja.