sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 69

- Boże, kochanie co się stało? - z troską w oczach zapytała matka, gdy stanęłam przed drzwiami rodzinnego domu.
- Nie pytaj. Mogę zostać na kilka dni? Dopóki czegoś nie znajdę - zdążyłam już ochłonąć zwłaszcza że użyłam tradycyjnego środka komunikacji. Podróż trwała dłużej, dzięki czemu miałam więcej czasu na przemyślenia.
- Jasne, wchodź słonce - gestem ręki zaprosiła mnie do środka - Tylko powiedz mi o co chodzi.
Mały Ben zbiegł na dół i z uśmiechem wtulił się w moje nogi.
- Hej, dzieciaku, ale wyrosłeś - z trudem wzięłam go na ręce - Oho i już nie ważysz tyle co piórko.
- Kochanie, kto to przyszedł? - z góry usłyszałam głos taty.
- Córeczka wróciła do domu - powiedziała mama  i od razu zobaczyłam tatę na szczycie schodów. Uśmiechnął się do mnie, ale gdy spojrzał na torby stojące u mych stóp mina mu zrzedła.
- Coś się stało, skarbie? - wyszeptał mi do ucha, gdy mnie tulił.
- Naprawdę, nic mi nie jest - oczy zaszły mi łzami.
- Hej, nie płacz - otarł moje wilgotne policzki - Chodź do kuchni. Porozmawiamy. O ile chcesz.
- Myślę, że napiłabym się herbaty.
- Da się zrobić - poprawił okulary i zniknął w kuchni.
Mama pokiwała na mnie i zabrała Bena do pokoju. Dołączyłam do taty. Właśnie krzątał się koło blatów, gdy zajęłam miejsce za stołem. Po chwili postawił przede mną kubek i zasiadł naprzeciw. Czekał, aż się odezwę. Długo mi zajęło zaczęcie rozmowy. Jednak nie mogłam milczeć w nieskończoność zwłaszcza że płyn w kubku powoli znikał. Zebrałam się w końcu na odwagę i powiedziałam o wszystkim. Pominęłam poprzednią noc. W ogóle nie wspomniałam o Arthurze. Pod koniec rozmowy miałam zaszklone oczy. Tata jednak tylko wziął mnie za rękę i słuchał  w milczeniu. Nie żebym była jakaś szczególnie twarda i nic mnie nie ruszało, ale jakoś nie byłam w tak opłakanym stanie jak te wszystkie panny w filmach. Właśnie rozpadało się moje małżeństwo.
- Kochanie, myślę że powinnaś go wysłuchać - przerwał cisze tata - Może wie jak to wytłumaczyć? Może za szybko zareagowałaś?
- Jesteś po jego stronie?! - ze wzburzeniem wyrwałam swoja rękę - Do cholery tato, on mnie zdradził.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Bryan byłby do tego zdolny. Znam tego chłopaka od dziecka. To porządny facet.
- Widać nie tak porządny jak uważaliśmy - rzuciłam ze złością.
- Dobrze już, dobrze - spojrzał na mnie z miłością - Ochłoń, a potem porozmawiaj z mamą.

Następnego dnia, gdy mama wysłała mnie do sklepu, zabrałam ze sobą Bena. Ucieszył się bardzo, na wieść że pobędzie trochę ze mną. W końcu dawno się widzieliśmy. Jak na starszą, dużo starszą, siostrę przystało, kupiłam mu co tylko chciał. Doszło do tego, że otrzymał ode mnie prezenty urodzinowe z wyprzedzeniem na kilka lat. Po tych udanych zakupach wróciliśmy do domu. Mama kazała mi zabrać torby do kuchni a sama zabrała na górę Bena. Weszłam do pomieszczenia i postawiłam pakunki na blacie. Nagle usłyszałam:
- Cześć, An. Proszę Cię, tylko nie uciekaj.
Na krześle za stołem siedział Bryan.
- O nie, tylko nie ty. - już byłam przy drzwiach, gdy zagrodził mi drogę.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie.
- Chcesz, żebym znowu nie uważała z pirokinezą?
Bryan otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przerwał mu tato, który pojawił się znikąd.
- Myślę, że to nie będzie konieczne. Skarbie, wysłuchaj co ma do powiedzenia. W końcu to twój mąż.
- I ty tato przeciw mnie? Czyście się na mnie zmówili? - niemalże krzyczałam.
- Tylko chce dla ciebie tego, co najlepsze. A w tym przypadku najlepsza będzie wasza rozmowa.- popatrzył na nas oboje - A ty, Andromeda, wstrzymaj się z czarami, póki go nie wysłuchasz. - i odszedł.
Z rezygnacją usiadłam na krześle. Niedługo potem dołączył do mnie Bryan.
- Mów, co musisz. Miejmy to z głowy.
- Na początku wiedz, że nigdy Cie nie zdradziłem. Przenigdy.
Prychnęłam z irytacji, ale Bryan ciągnął dalej:
- Nie wiem co sobie wtedy pomyślałaś, ale to nie była moja wina.
- Chcesz powiedzieć, że to ona cię całowała, a ty ją nie?!
- No cóż.. Tak.
- Daruj sobie. Jesteś żałosny. - zerwałam się z krzesła, ale Bryan mnie zatrzymał.
- Nie wierzysz mi? Sprawdź moje wspomnienia. Użyj magii. Doskonale znasz zaklęcie.
Z początku uważałam to za idiotyzm. Ale co mi szkodziło? Tylko utarłabym mu nosa.
- Dobra - powiedziałam. i chwyciłam go za rękę. Nie bałam się, że wspomnienia będą fałszywe. Potrzebowałby kilku tygodni, żeby je zmienić. Nawet wybitny czarodziej nie dokonałby tego w kilka dni. Wyszeptałam zaklęcia i zaczęłam wertować jego umysł. Powróciłam do tego feralnego wieczora. A to co zobaczyłam całkowicie mnie zaskoczyło. Bryan mówił prawdę.

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 68

Obudziłam się następnego dnia wcześnie rano. Miękka, puchowa pościel nie chciała mnie wypuścić ze swych objęć. przez lekko uchylone zasłony wpadało światło i ogrzewało kawałek mojej nagiej skóry. Obróciłam głowę i spojrzałam na pogrążonego w śnie Arthura. Kosmyk włosów opadł mu na czoło a ja w ostatniej chwili powstrzymałam się od jego odgarnięcia. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Obok mnie leżał nasze ubrania zrzucone w pośpiechu zeszłego wieczora. Sięgnęłam po bluzkę, spuszczając stopy na zimną podłogę. Właśnie zebrałam się do wyjścia, gdy usłyszałam za plecami czarujący głos Arthura:
- Dlaczego uciekasz?
Odwróciłam się i z uśmiechem na twarzy spojrzałam na jego nagie ciało nieokryte kołdrą.
- Ja w cale nie uciekam. Chciałam tylko...
- Chciałaś tylko wymknąć się niepostrzeżenie i zostawić mnie bez słowa pożegnania - dokończył
- To wcale nie tak...
- A jak? Proszę, wytłumacz mi - błyskawicznie znalazł się przy mnie, używając swojej teleportacji. Nawet nie wysilił się, żeby nałożyć jakieś ubrania. Zaniemówiłam. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, a on o tym doskonale wiedział.
- Nie sądzisz chyba,że uważam to co robiliśmy zeszłej nocy za tak niestosowne, że musiałabyś teraz uciekać ode mnie? - zapytał i zaczął powoli nachylać się ku mnie - Zwłaszcza, ze to było bardzo stosowne - szepnął mi do ucha a całe moje ciało zaczęło drzeć pod wpływem jego ciepłego oddechu. Nie pozwoliłam jednak sobie ulec.
- Chodzi o to, ze ja nie wiem czy to było stosowne - spojrzałam ze stanowczością w jego oczy. Natychmiast pojawiło się w nich rozbawienie, co mnie zirytowało.
- Nie zachowuj się tak, jakbyśmy mieli wrócić do tego co było przedtem.Chyba oboje tego nie chcemy.
- Skąd możesz wiedzieć czego chcę? - rozgniewanie w moim głosie było doskonale słyszalne, nawet nie starałam się go ukryć.
- Chcesz. Właśnie. Tego. - akcentował każde słowo powoli doprowadzając mnie do szału. Już miałam wybuchnąć, gdy Arthur położył obie dłonie na ścianie nie dając mi szansy na normalną ucieczkę. Przytulił głowę do mojej szyi i zaczął wodzić po niej ustami. Z początku poddawałam się tym pieszczotom, jednak szybko odzyskałam trzeźwość umysłu. Oparłam ręce na jego nagich piersiach i lekko odepchnęłam. Spojrzał na mnie z bólem w oczach.
- Arthur, proszę muszę pomyśleć - wyciągnął w moją stronę silne ręce - Musze pobyć sama - i natychmiast je opuścił.
- Będziesz analizować każdy szczegół minionej nocy? - spytał z łobuzerskim uśmiechem.
- Proszę... - posłałam mu przepraszające spojrzenie i zbiegłam po schodach na dół.
Gdy wsiadałam do samochodu, Arthur stał w drzwiach wejściowych, oparty o framugę  i  z tęsknotą patrzył jak wyjeżdżam z posesji.

Po cichu otworzyłam drzwi domu. Powiesiłam klucze na kółku. Natychmiast usłyszałam za sobą grzmiący głos Bryana:
- Gdzie ty do cholery byłaś całą noc?!
Zacisnęłam zęby i odparowałam.
- Po tym co zastałam poprzedniego wieczora, myślałam że chcesz się mnie pozbyć na noc.
- Andromeda! Nawet nie pozwoliłaś mi wytłumaczyć!
- Wydaję mi się, że tego nie trzeba było tłumaczyć - w końcu zebrałam się na odwagę i spojrzałam mu w oczy.
- Ja uważam inaczej. Proszę, An - rozłożył ręce w geście bezradności.
-Nie ma mowy - powiedziałam stanowczo - To mówiło samo  za siebie.
Chciałam przedostać się do pokoju, lecz on zagrodził mi drogę i zamknął w swoim uścisku.
Posłuchaj - wyszeptał - An...
- Puść mnie, bo pożałujesz. Nie ręczę za siebie - wyrzuciłam przez zaciśnięte zęby.
- Jak tylko zgodzisz się mnie wysłuchać.
- Nie! - krzyknęłam - Uprzedzam, ze teleport w płomieniach jest bezpieczny dla mnie, ale co do ciebie...
- Nie zrobisz tego..
- Nie bądź taki pewien. Uprzedzam - ale on tylko zacieśnił uścisk. Bez zastanowienia teleportowałam się za jego plecy i pobiegłam na górę. Za plecami usłyszałam tylko cichy syk.

- Wpuść mnie An. Porozmawiajmy. - usłyszałam za drzwiami.
Właśnie wyciągnęłam torbę z szafy i spakowałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Z irytacją rzuciłam do zamkniętych drzwi:
- Nie mamy o czym, Bryan. To koniec Wracaj do tej lali.
- Nie ma pojęcia o czym mówisz.
- Haha! Nie jestem ślepa. chcesz mi powiedzieć, że mi się przywidziało? - moja złość rosła z każdym wypowiadanym słowem.
- Oczywiście, że nie...
-Widzisz, problem z głowy - sięgnęłam do klamki i otworzyłam drzwi. Bryan o mało nie wpadł do środka. Widząc torbę w moim ręku powiedział:
- Co ty... Chyba się nie wyprowadzasz?
- A ty myślałeś, że zamieszkamy z tą zdzirą i utworzymy szczęśliwy trójkącik? . To źle myślałeś
Nie zdążył odpowiedzieć, bo mnie już nie było w pokoju. Siedziałam w samochodzie, zaciskając ręce na kierownicy i powstrzymując napływające do oczy łzy.