- Boże, kochanie co się stało? - z troską w oczach zapytała matka, gdy stanęłam przed drzwiami rodzinnego domu.
- Nie pytaj. Mogę zostać na kilka dni? Dopóki czegoś nie znajdę - zdążyłam już ochłonąć zwłaszcza że użyłam tradycyjnego środka komunikacji. Podróż trwała dłużej, dzięki czemu miałam więcej czasu na przemyślenia.
- Jasne, wchodź słonce - gestem ręki zaprosiła mnie do środka - Tylko powiedz mi o co chodzi.
Mały Ben zbiegł na dół i z uśmiechem wtulił się w moje nogi.
- Hej, dzieciaku, ale wyrosłeś - z trudem wzięłam go na ręce - Oho i już nie ważysz tyle co piórko.
- Kochanie, kto to przyszedł? - z góry usłyszałam głos taty.
- Córeczka wróciła do domu - powiedziała mama i od razu zobaczyłam tatę na szczycie schodów. Uśmiechnął się do mnie, ale gdy spojrzał na torby stojące u mych stóp mina mu zrzedła.
- Coś się stało, skarbie? - wyszeptał mi do ucha, gdy mnie tulił.
- Naprawdę, nic mi nie jest - oczy zaszły mi łzami.
- Hej, nie płacz - otarł moje wilgotne policzki - Chodź do kuchni. Porozmawiamy. O ile chcesz.
- Myślę, że napiłabym się herbaty.
- Da się zrobić - poprawił okulary i zniknął w kuchni.
Mama pokiwała na mnie i zabrała Bena do pokoju. Dołączyłam do taty. Właśnie krzątał się koło blatów, gdy zajęłam miejsce za stołem. Po chwili postawił przede mną kubek i zasiadł naprzeciw. Czekał, aż się odezwę. Długo mi zajęło zaczęcie rozmowy. Jednak nie mogłam milczeć w nieskończoność zwłaszcza że płyn w kubku powoli znikał. Zebrałam się w końcu na odwagę i powiedziałam o wszystkim. Pominęłam poprzednią noc. W ogóle nie wspomniałam o Arthurze. Pod koniec rozmowy miałam zaszklone oczy. Tata jednak tylko wziął mnie za rękę i słuchał w milczeniu. Nie żebym była jakaś szczególnie twarda i nic mnie nie ruszało, ale jakoś nie byłam w tak opłakanym stanie jak te wszystkie panny w filmach. Właśnie rozpadało się moje małżeństwo.
- Kochanie, myślę że powinnaś go wysłuchać - przerwał cisze tata - Może wie jak to wytłumaczyć? Może za szybko zareagowałaś?
- Jesteś po jego stronie?! - ze wzburzeniem wyrwałam swoja rękę - Do cholery tato, on mnie zdradził.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Bryan byłby do tego zdolny. Znam tego chłopaka od dziecka. To porządny facet.
- Widać nie tak porządny jak uważaliśmy - rzuciłam ze złością.
- Dobrze już, dobrze - spojrzał na mnie z miłością - Ochłoń, a potem porozmawiaj z mamą.
Następnego dnia, gdy mama wysłała mnie do sklepu, zabrałam ze sobą Bena. Ucieszył się bardzo, na wieść że pobędzie trochę ze mną. W końcu dawno się widzieliśmy. Jak na starszą, dużo starszą, siostrę przystało, kupiłam mu co tylko chciał. Doszło do tego, że otrzymał ode mnie prezenty urodzinowe z wyprzedzeniem na kilka lat. Po tych udanych zakupach wróciliśmy do domu. Mama kazała mi zabrać torby do kuchni a sama zabrała na górę Bena. Weszłam do pomieszczenia i postawiłam pakunki na blacie. Nagle usłyszałam:
- Cześć, An. Proszę Cię, tylko nie uciekaj.
Na krześle za stołem siedział Bryan.
- O nie, tylko nie ty. - już byłam przy drzwiach, gdy zagrodził mi drogę.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie.
- Chcesz, żebym znowu nie uważała z pirokinezą?
Bryan otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przerwał mu tato, który pojawił się znikąd.
- Myślę, że to nie będzie konieczne. Skarbie, wysłuchaj co ma do powiedzenia. W końcu to twój mąż.
- I ty tato przeciw mnie? Czyście się na mnie zmówili? - niemalże krzyczałam.
- Tylko chce dla ciebie tego, co najlepsze. A w tym przypadku najlepsza będzie wasza rozmowa.- popatrzył na nas oboje - A ty, Andromeda, wstrzymaj się z czarami, póki go nie wysłuchasz. - i odszedł.
Z rezygnacją usiadłam na krześle. Niedługo potem dołączył do mnie Bryan.
- Mów, co musisz. Miejmy to z głowy.
- Na początku wiedz, że nigdy Cie nie zdradziłem. Przenigdy.
Prychnęłam z irytacji, ale Bryan ciągnął dalej:
- Nie wiem co sobie wtedy pomyślałaś, ale to nie była moja wina.
- Chcesz powiedzieć, że to ona cię całowała, a ty ją nie?!
- No cóż.. Tak.
- Daruj sobie. Jesteś żałosny. - zerwałam się z krzesła, ale Bryan mnie zatrzymał.
- Nie wierzysz mi? Sprawdź moje wspomnienia. Użyj magii. Doskonale znasz zaklęcie.
Z początku uważałam to za idiotyzm. Ale co mi szkodziło? Tylko utarłabym mu nosa.
- Dobra - powiedziałam. i chwyciłam go za rękę. Nie bałam się, że wspomnienia będą fałszywe. Potrzebowałby kilku tygodni, żeby je zmienić. Nawet wybitny czarodziej nie dokonałby tego w kilka dni. Wyszeptałam zaklęcia i zaczęłam wertować jego umysł. Powróciłam do tego feralnego wieczora. A to co zobaczyłam całkowicie mnie zaskoczyło. Bryan mówił prawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz