sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 57

Klęczałam na podłodze w objęciach Artura i nie mogłam wydusić z siebie słowa. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem a cały czerwony ze złości Bryan zaczął wykrzywiając przekleństwa w naszą stronę.
- Co ty do cholery robisz z moją dziewczyną?
- Zapomniałeś dodać, ze była moją dziewczyną zanim mi ją ukradłeś! - Artur delikatnie mnie podniósł i stanął przede mną, jakby chcąc chronić mnie przed Bryanem.
- Oho! Znalazł się pan honorowy! Tyle tylko, ze ja nie umawiałem się z nią i inną dziewczyna w tym samym czasie! - krzyki Bryana stawały się coraz głośniejsze a ja obawiałam się, że ktoś możne zbytnio się tym zainteresować. W końcu, nie wypada żeby ktoś spoza szkoły odwiedzał nas w naszych sypialniach, a szczególnie, gdy mówimy tu o chłopakach.
- Jak ty się w ogóle dostałeś Bryan? - zebrałam się na odwagę i zadałam podstawowe pytanie, które dopiero teraz przyszło mi do głowy - przecież nikt obcy nie może wejść na teren zamku.
- Własnie! Wiesz ile się nagimnastykowałem, żeby przejść te cholerne zabezpieczenia!? A później ile musiałem nakłamać do jakiegoś profesorka, ze jestem jakimś tam uczniem, żeby mnie wpuścił?! Wiesz ile trudu sobie zadałem, żeby się z tobą spotkać? A ty co wyprawiasz? Romansujesz ze swoim byłym a mi miałaś czelność kłamać w żywe oczy! To tak ta wygląda twoja nauka? Czego się uczysz na Arthurku? Rozmnażania? Tego was uczą w tej szkole? Jak dobrze leżeć na swoim byłym, aby nie zajść w ciąże, co?
- Jak śmiesz się tak do niej zwracać? Nie dość uczyniłeś jej przykrości? - Arthur, z wyraźną pogardą w głosie, stanął bliżej Bryana. Jego przekrwione oczy zdradzały, ze jest na granicy wytrzymałości.
- A ty jak śmiałeś leżeć na mojej dziewczynie?
- Bryan uspokój się! Przecież do niczego nie doszło! - powiedziałam roztrzęsiona, chcąc uspokoić Bryana.
- Nie doszło, bo ja pojawiłem się w drzwiach, jeszcze chwila a nie miałabyś nic przeciwko temu, żeby uczyć się anatomii na tym wieśniaku.
- Dobieraj rozważniej słowa śmierdzielu, bo będą musieli twoje wnętrzności zdrapywać z podłogi. - Arthur ledwo powstrzymywał się przed zadaniem ciosu. Ja, bezradna przyglądałam się temu wszystkiemu, próbując wymyślić jak ich uspokoić. Stanęłam miedzy nimi mając nadzieję, ze utrzymają swoje nerwy na wodzy, nie chcąc mnie skrzywdzić. Chociaż coraz głębiej się zastanawiając, nie miałam pewności czy im się nic nie stanie, gdy przypadkiem ożyje pirokinezy. Uniosłam dłonie na wysokość torsu Bryana i lekko odepchnęłam go do tylu, myśląc, ze trochę ochłonie. Jakże się myliłam.
- Odejdź Andromedo. Ta sprawa nie dotyczy ciebie. Sam ją załatwię. - Bryan zwrócił się do mnie łagodnym głosem, co zupełnie nie pasowało do obrazka sprzed kilku sekund, kiedy cały był w nerwach i bałam się, że przez to może się stać komuś krzywda.
- Własnie, że mnie dotyczy. Nie powinieneś był tu przychodzić. Z naszych spotkań zawsze są kłopoty. - teraz zwróciłam się do Arthura.
- Nikt nie zabroni spotykać się z miłością mojego życia - oczy Arthura, teraz bez gniewu, były utkwione we mnie.
- Cóż za obrzydlistwo, słuchać takich rzeczy od byłego swojej obecnej dziewczyny. Przecież ona nie może kochać nas obu. Jeden z nas musi odejść. Proponuję, abyś był to ty.
- Ani mi się śni. - Arthur przybrał postawę, jakby miał stoczyć walkę swojego życia, a z jego twarzy zniknęły wszelkie wyrazy uczucia, jakich przed chwilą nie był w stanie ukryć.
- Nie chciałeś po dobroci, więc będzie siłą - powiedział Bryan i rzucił się na Arthura. Obydwoje tarzali się po podłodze, zadając ciosy na oślep. Nie chciałam, żeby zaszło to za daleko. Siłą umysłu wyczarowałam węże ognia, które, bez żadnej szkody, oplotły się wokół Bryana i oddzieliły go od rozwścieczonego Arthura. Postawiłam go koło drzwi a sama podeszłam do Arthura, który leżał nieruchomo obok łózka. Po chwili podniósł się i stanął na nogach. Nagle za sobą usłyszałam trzask. Było zbyt późno, by zareagować. Odłamana z krzesła noga, leciała w stronę Arthura. Zaostrzona z jednej strony belka wbiła się w jego ciało.  bezwładnie padł na podłogę. Podbiegłam do niego roztrzęsiona. Strumienie krwi wylewały się z
Rovera i plamiły podłogę. Usiłując zatamować rzekę krwi, próbowałam odszukać wzrokiem Bryana. Leżał na podłodze tam, gdzie go odstawiłam, a z jego ust wydobywał się czarny obłok dymu, który przybrał kształt ludzkiej twarzy i po chwili wyleciał przez okno. Gorąca krew, która spływała mi po dłoniach przywróciła mi świadomość. Arthur wykrwawiał się na śmierć, a ja nie mogłam nic zrobić. Ze łzami w oczach nachyliłam się do niego i lekko pocałowałam osuszone z krwi usta.

2 komentarze:

  1. JAK ZABIJESZ MOJEGO BRATA TO NAŚLĘ NA CIEBIE JACKSONA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a nie swojego byłego czarnego chłopaka, który pobierze mi szpik na żywca?

      Usuń