piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 58

Klęczałam nieruchomo nad Arthurem. Z jego ciała coraz więcej krwi ubywało, a wraz z nią ulatywało z niego życie. Intensywnie zastanawiałam się co robić dalej. Nie mogłam zabrać go do szkolnego szpitala, bo tam zaczęli by zadawać pytania na które nie znałam odpowiedzi, albo co gorsza takie na jakie mogłam bym jej udzielić. Popatrzyłam w stronę Bryana szukając pomocy, ale on sam najwyraźniej jej potrzebował. Leżał bezwładnie na podłodze nie dając znaku życia. Oszołomiona podbiegłam do niego, sprawdzić czy on też nie potrzebuje pomocy. Na szczęście wyczuwałam tętno. Wróciłam do Arthura, by sprawdzić czy mogę jakoś zatamować rzekę krwi wypływającą z jego ciała. Gdy pochyliłam się nad nim, by sprawdzić czy oddycha odzyskał przytomność.
- Andromedo... - wyszeptał.
- Cicho, cicho, nic nie mów. Wszystko będzie dobrze. - widząc go w takim stanie do oczu napłynęły mi łzy. Powolną, nieprzerwaną strugą spływały mi po policzkach mocząc całą moją twarz. Wiedziałam, że tym razem to nie może się skończyć dobrze.
- Nie płacz, nie chce cię ostatni raz widzieć, gdy jesteś w takim stanie.
- Nie mów głupstw, jaki ostatni raz? Jeszcze nieraz będziesz się wdzierał do mojego pokoju, aby mnie odzyskać. To nie jest ostatni raz - nie mogłam powstrzymać płaczu.
- Zanim się rozstaniemy chcę cię za wszystko przeprosić i powiedzieć ci, że nigdy nie przestałem cię kochać - powiedział resztkami sił i jego powieki się zamknęły.
- Arthur! Nie możesz mnie teraz zostawić! Nie teraz, gdy chcę znów na ciebie krzyczeć za to jak bardzo mnie zraniłeś, gdy chcę cię pocałować znowu, gdy chcę żebyś wiedział, ze ja też cię nadal kocham...
Nie mogłam dłużej patrzeć bezczynnie na śmierć Arthura. Zrobiłam jedyną rzecz, jaką mogłam. Teleportowałam się wraz z nim do szpitala.


- Ludzie błagam pomocy! - krzyczałam ile sił w piersiach, gdy tylko znalazłam się na białej podłodze, co znaczyło, że jesteśmy na miejscu. Biała podłoga powoli zaczynała zmieniać barwę. Zrozumiałam, że to krew Arthura ją plami. Kilku lekarzy w białych kitlach odpowiedziało na moje wezwanie. Otoczyli mnie i Arthura, wołając do krzątających się pielęgniarek.
- Nosze! Dajcie mi do cholery nosze, bo on wykrwawi się na śmierć.
Po kilku sekundach, które dla mnie zdawały się być wiecznością kilkoro ludzi przenosiło ostrożnie Arthura. Rozdygotana poczułam, że ktoś mnie łapie za ręce i podnosi z podłogi. W oddali widziałam Arthura, który nadal był nieprzytomny.
- Gdzie go zabieracie? Muszę iść z nim, nie mogę go teraz zostawić! - krzyczałam i próbowałam wyrwać się z czyjegoś uścisku.
- Proszę się uspokoić. Zabieramy go na salę operacyjną. Mimo, że to jest szpital dla czarodziei, tego nie możemy wyleczyć za pomocą magii. Musimy operować. Mam rozumieć, że jet pani osobą bliską dla poszkodowanego? - dopiero teraz zrozumiałam co się dzieje. Spojrzałam na osobę, która mnie powstrzymywała przed dołączeniem do Arthura. Lekko przytrzymywał mnie jakiś młody lekarz. Był wyższy ode mnie i łatwo było zauważyć, że nie jest jakimś tam chucherkiem. Nienaturalnie ciemne oczy, kryły się za gustownymi okularami. Kruczoczarne włosy opadały falami na jego wydatną szczękę.
- Nie... to znaczy tak. Jestem jego dziewczyną.
- Zechce mi wytłumaczyć pani, co się stało?
Szybko musiałam wymyślić, jakąś historię. Nie mogłam powiedzieć,że mój chłopak chciał go zabić. Wiedziałam, że to nie był Bryan, a przynajmniej nie był on sobą. Musiałam dowiedzieć się wszystkiego sama. Do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł.
- Wracaliśmy razem od mojej rodziny i aby być szybciej w domu, poszliśmy na skróty. Ktoś nas napadł i zabrał mi torbę. Arthur próbował ją odzyskać i wtedy kilku mężczyzn rzuciło się na niego. Jeden wyrwał z leżącego obok na stercie śmierci krzesła nogę i dźgnął nim go.
- Jak to możliwe, że pani nic się nie stało? - pytania młodego doktorka były coraz bardziej irytujące.
- Użyłam magii, aby ich odstraszyć. Czy teraz mogę do niego iść?
- Na razie jest operowany, musi pani poczekać tutaj - powiedział i odszedł.
Usiadłam na krześle i z niecierpliwością czekałam na jakieś wieści. Po kilkudziesięciominutowej operacji wreszcie mogłam zobaczyć się z Arthurem. Tylko trudno było mi z nim porozmawiać, bo był nie przytomny. Lekarze powiedzieli, że w ostatniej chwili podjęli operację. Przybylibyśmy minutę później, a nie mieli by szans na jego uratowanie. Leżałam z opartą głową na łóżku, czekając, aż się obudzi. W końcu, po długim oczekiwaniu, ocknął się. Opowiedziałam mu o wszystkich, błagając go o to, aby nie wydał Bryana dopóki sama nie dowiem się co tak naprawdę się stało. Arthur postąpił wspaniałomyślnie zgadzając się na moje warunki. Widząc, ze jest słaby postanowiłam pozwolić mu odpocząć. Wychodząc usłyszałam jego głos za sobą.
- A może zostaniesz i jeszcze raz powiesz mi, że nadal mnie kochasz i mnie pocałujesz, jak chciałaś wcześniej?
- Chyba się przesłyszałeś - powiedziałam i wyszłam z pokoju doskonale wiedząc, że tak nie było.

3 komentarze:

  1. Czemu nie piszesz, już o przygodach Ignis proszę napisz ciąg dalszy, ponieważ bardzo mnie to zaciekawiło... *_*

    OdpowiedzUsuń