wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 59

Wracałam do szkoły ciągle nie mogąc otrząsnąć z tego, co się stało. Szłam na piechotę. Musiałam mieć trochę czasu na rozmyślenia. W mojej głowie kłębiły się tysiące pytań. Przerażające jednak było to, że na żadne z nich nie znałam odpowiedzi. Jakim cudem, przez te wszystkie lata, nie zauważyłam, że z Bryanem jest coś nie tak. Gdy śniło mi się, że mój obecny chłopak (ale nie jestem pewna, czy po tym co się stało, nie zostanie byłym chłopakiem) zabija Artura, byłam święcie przekonana, że to tylko chore wymysły mojej wyobraźni. Teraz nie jestem tego taka pewna. Znałam Bryana od dziecka. Spędziliśmy chyba razem całe dzieciństwo. Zawsze bronił mnie przed innymi, gdy wpadaliśmy w kłopoty. Każdego dnia wybieraliśmy się na piesze wycieczki albo nocowaliśmy w namiotach. Ostatnio uratował mnie nawet przed śmiercią, gdy niepotrzebnie rozgościliśmy się w nieswoim lokum, co najwyraźniej nie spodobało się właścicielowi (oczywiście, ta sprawa nadal się nie wyjaśniła). Matka opowiadała mi, jak przez ogromne zaspy Bryan niósł mnie nie zważając na chłód, czy na własne kontuzje. Na to wspomnienie zakręciła mi się łezka w oku. Prawdopodobnie już wtedy wiedziałam, że on czuje do mnie coś więcej niż w dzieciństwie. I co gorsza, ja chyba też tak czułam. Nie sądziłam, że pod przykrywką czarującego, przystojnego chłopaka (także nieźle umięśnionego i z boskim ciałem), kryje się morderca. Przystanęłam na chwilę i próbując złapać oddech oparłam się dłonią o słup. Na policzku zalśniła mi łza. Nie mogłam dłużej znieść samotności, więc teleportowałam się do mojego pokoju w szkole. Nadal ze łzami w oczach rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu Bryana. Nigdzie go nie było. Rzuciłam się z płaczem na łóżko i wtuliłam twarz w poduszki.

- Wielcy czarodzieje! Andromeda! Co ci się stało?! - ze snu wyrwał mnie donośny głos Julii. - Gdzieś ty się podziewała? Szukaliśmy cię wszędzie!
- Co się stało? - zapytałam jeszcze zaspana.
- Bryana musieliśmy zawieść do szpitala. Był nieprzytomny, coś mu się poważnego stało. A tak w ogóle, co twój chłopak robił w naszym pokoju?
- Wpadł z wizytą - równie dobrze mogłam powiedzieć wpadł z nożem.
- Już nie ważne, musimy do niego pojechać. Pielęgniarka nie chciała zatrzymać go u nas, więc wysłali go do publicznego dla czarodziei. Zbieraj się.
Nie chciałam tłumaczyć mojej niechęci w stosunku do jej pomysłu wybrania się do szpitala, toteż niechętnie wywlokłam się z łóżka i poszłam z Julią.

- Przepraszam, może pan powtórzyć? - powiedziałam do doktora, który tłumaczył mi stan Bryana.
- Otóż pan Sword, doznał głębokich i poważnych uszkodzeń mózgu i zapadł w śpiączkę, niestety, przewidujemy, że na bardzo długi okres czasu. - Znaleźliśmy również dziwnie uszczerbki w organizmie.
- Ja nie rozumiem, u tak młodego mężczyzny? Jakim cudem? - powiedziałam wyraźnie zaniepokojona, a raczej wykrzyczałam.
- Po wszelkich dostępnych badaniach, doszliśmy do wniosku, że ten stan nie jest uwarunkowany z przyczyn naturalnych, ale z przyczyn świata czarodziei. Spustoszenie jakie zastaliśmy w jego organizmie spowodowało praktykowanie czarnej magi i opętanie.
No i kurwa pięknie. Moim chłopakiem był jakiś gnida zajmujący się czarną magią i do tego opęt... Chwila moment. Przez myśl mi przemknęło to słowo, OPĘTANY. Czyli istniała szansa, że Bryan nie robił tego dobrowolnie. Moja psychika podrzuciła mi tezę, że w końcu miałam normalnego chłopaka, a nie mordercę, czy zwykłą gnidę (jaką był niegdyś Arthur). No może nie tak do końca normalnego, bo bycie opętanym nie jest normalne. Ze stanu zamyślenia wyrwała mnie, jak zwykle, Julia.
- Słuchaj An, właśnie dostałam wiadomość, że Arthur jest w szpitalu. Muszę do niego pędzić. Wybacz. - wydukała Julia i zniknęła w tłumie pacjentów.
Weszłam do sali w której leżał Bryan. Wyglądał okropnie. Zapadnięte policzki, sina cera, wyglądał jak śmierć. Że też ja nie zauważyłam, że to nie był mój Bryan. Mogłam mu pomóc uwolnić się spod opętania, gdybym nie była taka ślepa. Uklękłam przy jego łóżku i ujęłam jego dłoń.
- Co za straszny widok. Niecodziennie przecież ktoś zapada trudną do wybudzenia dla lekarzy śpiączkę. - powiedziała kobieta, która przyniosła świeżą pościel. Nawet nie usłyszałam jak wchodziła. Wtedy pojęłam powagę sytuacji. Bryan może się już nigdy nie obudzić. Będę już zawsze patrzyła, jak tutaj leży, nie mogąc z nim porozmawiać, nigdy nie słysząc ponownie jego śmiechu, nie mogąc znowu poczuć ciepła jego ciała na moim. Istniały rzeczy gorsze niż śmierć. I ja właśnie się o tym przekonałam.

3 komentarze:

  1. Fajnie, szkoda tylko, że rozdziały są tak rzadko.
    Bryan - czarna magia, opętanie... Jakoś niespecjalnie go lubiła, ale to już przesada.
    Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybciej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się dodawać rozdziały szybciej, ostatnio miałam za dużo na głowie. Nie sądziłam, że ktoś jeszcze czyta mojego bloga. Jestem mile zaskoczona.

      Usuń
  2. BRZYDKIE SŁOWO, POWIEM KĘDZI!

    OdpowiedzUsuń