niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 61

Dzień był przepiękny. Słońce wzeszło wcześnie i od pierwszych chwil ogrzewało swymi promykami ziemię. Za oknem było słychać świergoty ptaków i okrzyki dzieci spędzających czas na cudownej zabawie. Wydawało się, że w taki dzień, każdy czuł się szczęśliwszy i z mniejszą niechęcią przystępował, jak co dzień, do pracy. Jednak ja nie miałam czasu zachwycać się urodą poranka. Każdego dnia, odkąd skończyłam szkołę, przesiadywałam w szpitalu. Godzinami wpatrywałam się w pozornie martwą, chudą, siną twarz Bryana. W każdej minucie mojego monotonnego życia miałam nadzieję, że właśnie ta minuta, przywróci do życia mojego Bryana. Nawet będąc w pracy, spędzając czas z Julią (i maleńką Julią albo Roggerem) i siedząc w domu myślałam o nim. Wokół niego kręcił się mój dzień. To do niego dostosowałam swój rytm życia. I nie myślałam nawet przez chwilę, aby tego zaniechać. Przeprowadziłam się do domu Bryana, mając nadzieję, że właściciel nie miał by nic przeciwko. Jednak trudno było go nazwać domem, bo częściej byłam poza nim. Za dnia pracowałam w Instytucie Przyszłych Obrońców Czarodziei jako instruktorka opanowywania i rozwijania swoich mocy. Wiem, że to trochę dziwne, że zaraz po szkole dostałam pracę, ale tak to już jest z czarodziejami. U nas nie ma czegoś takiego jak studia. Są jedynie szkoły nieobowiązkowe w których kształci się młodych takich jak ja. Dzięki temu, że jako nieliczna z wielu z mojego rocznika, posiadałam moc, (pirokinezę) dostałam tę pracę. Ten dar jest niezwykle rzadki. Ogólnie wszystkie dary są bardzo rzadkie. Tylko moja rodzina i rodzina Roverów jest jedną znaną mi, która wywodzi się z rodów z predyspozycjami do bycia bardziej nadprzyrodzonym niż inni czarodzieje (oczywiście z małym wyjątkiem, którym jest Bryan, ale takie wypadki są rzadkie). Tak więc, większość czasu zajmowałam się pracą i przesiadywaniem u Sworda. Był jeden z tych dni, kiedy miałam wolne, więc od rana czuwałam przy jego łóżku. Byłam totalnie wykończona, więc usiadłam na ziemi obok Bryana i oparłam głowę o łóżko. Zmęczona, nawet nie zauważyłam jak zamknęły mi się powieki i zasnęłam. Obudziłam się na fotelu w rogu pokoju. Obok mnie na stołku siedział Arthur z łokciami na kolanach i głową opartą na dłoniach. Na stoliku stał bukiet białych róż. Arthur zauważył, że nie śpię i wstał. Kierował się ku drzwiom. Chciał wyjść bez słowa pożegnania.
- Arthur zaczekaj - powiedziałam i chwyciłam go za rękaw. Zatrzymał się, ale się nie odwrócił. - Zostań.
Tak bardzo potrzebowałam czyjejś obecności. Potrzebowałam kogoś komu, mogłabym się wyżalić. Albo chociaż posiedzieć w ciszy. Tygodnie spędzone w samotności nie były dla mnie zbyt łatwe. Usłuchał mnie. Usiadł tam gdzie wcześniej i wpatrywał się przed siebie. Wróciłam na miejsce. Zastanawiałam się co powiedzieć. Nie widziałam go od tak dawna. Ale on się nie zmienił. Nadal był tym samym Arthurem, który całował mnie na szkolnym korytarzu, który mówił, że mnie kocha. To właśnie w tym Arthurze się zakochałam, a nie w tym, który uważał mnie za swoją własność. Przypatrywałam mu się przez chwilę, ale gdy ten podniósł na mnie wzrok, odwróciłam się zakłopotana, ale zdążyłam zobaczyć jego oczy. Były pełnie chłodu i, być może, nienawiści.
- Dlaczego chciałaś, żebym został? - spytał tak lodowato, że moje serce przebił odłamek tego lodu.
- Potrzebuję towarzystwa. - powiedziałam, starając się nie płakać.
- Jakoś do tej pory nie narzekałaś na jego brak.
- Po co w ogóle tu przyszedłeś? Żeby mnie upokarzać?
- Julia mi kazała.
- Skoro tak, to możesz już wyjść. - starałam się być tak samo chłodna jak on.
- Nie mogłem się doczekać, aż to powiesz.
W oczach wezbrały mi łzy, ale postanowiłam nie płakać. Nie przez niego.
- Wiesz, jesteś takim samym dupkiem, jak kiedyś.
Zatrzymał się w drzwiach na chwilę. Wyglądało jakby chciał mi dopiec, ale zrezygnował. Wtedy z oczu poleciały mi łzy. Głupia, pomyślałam o sobie i otarłam twarz rękawem.

Siedziałam przy stole w kuchni i czytałam książkę. Nie mogłam się skupić na treści, bo przez cały czas myślałam o zajściu w szpitalu i o chłodzie jaki emanował od Arthura. Nie mogłam uwierzyć, że ten miły chłopak, tak bardzo się zmienił. Albo raczej, w jakiego dupka ja go zmieniłam. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek. Było za późno na wizyty, a ja nikogo się nie spodziewałam, więc byłam trochę zaniepokojona tym niespodziewanym gościem. Powlokłam się do drzwi. Za nimi stał Arthur.
- Jeżeli przyszedłeś jeszcze bardziej mnie upokorzyć, to nie licz na to, że ci pozwolę. - powiedziałam i zamknęłam drzwi, a raczej się starałam, bo Arthur je zablokował.
- Wybacz Andromedo, ale ja już nie mogę dłużej udawać, że cię nienawidzę. Myślałem, że jeśli cię zobaczę w szpitalu, to przypomni mi to, jak bardzo mnie zraniłaś, ale nie mogę tak dłużej...
- Arthur...
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, bo Rover objął mnie w pasie i przyciągnął mnie do siebie. Nie miałam czasu nawet wyrwać z jego uścisku, bo Arthur przyłożył swoje usta do moich. Oszołomiona, nie próbowałam go nawet odepchnąć. Trwaliśmy tak przez chwilę. Nagle Arthur podniósł mnie i zaniósł do sypialni nadal całując.
- Arthur czekaj - oprzytomniałam i starałam się nie dopuścić do najgorszego.
- Ci. Nawet nie wiesz, ile czekałam na ten moment.
Nagle zadzwonił telefon i Arthur jęknął wyraźnie niezadowolony. Jednak dla mnie to było jak zbawienie. Nie to, że Arthurowi czegoś brakowało, ale w szpitalu leżał mój chłopak. Jakby to wyglądało, gdybym wykorzystała, to że go nie ma i zaprosiła do łóżka innego.
- Andromeda Seam. - powiedziałam do słuchawki.
- Dobry wieczór. Nazywam się Henry Dixon i jestem lekarzem prowadzącym pani chłopaka.
Zaniepokoiłam się, że lekarz dzwoni o tak późnej porze. To mogło oznaczać tylko kłopoty.
- Czy coś się stało z Bryanem? Jego stan się pogorszył?
- Wręcz przeciwnie. Mam dobre wieści. Pani chłopak własnie wybudził się ze śpiączki.

2 komentarze:

  1. W takim momencie dzwoni telefon, że Bryan się obudził?! Coś się w końcu pozytywnego dzieje pomiędzy Andromedą i Arthurem. Już czekam nanastępny rozdział z cichą nadzieją, że Bryan ma amnezję, przestał kochać Andromedę lub uświadomił sobie swój błąd i zniknie. Nie ma co, ale jestem dla niego miła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z tobą w stu procentach. Andromeda MUSI być z Arturem!

      Usuń