piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 58

Klęczałam nieruchomo nad Arthurem. Z jego ciała coraz więcej krwi ubywało, a wraz z nią ulatywało z niego życie. Intensywnie zastanawiałam się co robić dalej. Nie mogłam zabrać go do szkolnego szpitala, bo tam zaczęli by zadawać pytania na które nie znałam odpowiedzi, albo co gorsza takie na jakie mogłam bym jej udzielić. Popatrzyłam w stronę Bryana szukając pomocy, ale on sam najwyraźniej jej potrzebował. Leżał bezwładnie na podłodze nie dając znaku życia. Oszołomiona podbiegłam do niego, sprawdzić czy on też nie potrzebuje pomocy. Na szczęście wyczuwałam tętno. Wróciłam do Arthura, by sprawdzić czy mogę jakoś zatamować rzekę krwi wypływającą z jego ciała. Gdy pochyliłam się nad nim, by sprawdzić czy oddycha odzyskał przytomność.
- Andromedo... - wyszeptał.
- Cicho, cicho, nic nie mów. Wszystko będzie dobrze. - widząc go w takim stanie do oczu napłynęły mi łzy. Powolną, nieprzerwaną strugą spływały mi po policzkach mocząc całą moją twarz. Wiedziałam, że tym razem to nie może się skończyć dobrze.
- Nie płacz, nie chce cię ostatni raz widzieć, gdy jesteś w takim stanie.
- Nie mów głupstw, jaki ostatni raz? Jeszcze nieraz będziesz się wdzierał do mojego pokoju, aby mnie odzyskać. To nie jest ostatni raz - nie mogłam powstrzymać płaczu.
- Zanim się rozstaniemy chcę cię za wszystko przeprosić i powiedzieć ci, że nigdy nie przestałem cię kochać - powiedział resztkami sił i jego powieki się zamknęły.
- Arthur! Nie możesz mnie teraz zostawić! Nie teraz, gdy chcę znów na ciebie krzyczeć za to jak bardzo mnie zraniłeś, gdy chcę cię pocałować znowu, gdy chcę żebyś wiedział, ze ja też cię nadal kocham...
Nie mogłam dłużej patrzeć bezczynnie na śmierć Arthura. Zrobiłam jedyną rzecz, jaką mogłam. Teleportowałam się wraz z nim do szpitala.


- Ludzie błagam pomocy! - krzyczałam ile sił w piersiach, gdy tylko znalazłam się na białej podłodze, co znaczyło, że jesteśmy na miejscu. Biała podłoga powoli zaczynała zmieniać barwę. Zrozumiałam, że to krew Arthura ją plami. Kilku lekarzy w białych kitlach odpowiedziało na moje wezwanie. Otoczyli mnie i Arthura, wołając do krzątających się pielęgniarek.
- Nosze! Dajcie mi do cholery nosze, bo on wykrwawi się na śmierć.
Po kilku sekundach, które dla mnie zdawały się być wiecznością kilkoro ludzi przenosiło ostrożnie Arthura. Rozdygotana poczułam, że ktoś mnie łapie za ręce i podnosi z podłogi. W oddali widziałam Arthura, który nadal był nieprzytomny.
- Gdzie go zabieracie? Muszę iść z nim, nie mogę go teraz zostawić! - krzyczałam i próbowałam wyrwać się z czyjegoś uścisku.
- Proszę się uspokoić. Zabieramy go na salę operacyjną. Mimo, że to jest szpital dla czarodziei, tego nie możemy wyleczyć za pomocą magii. Musimy operować. Mam rozumieć, że jet pani osobą bliską dla poszkodowanego? - dopiero teraz zrozumiałam co się dzieje. Spojrzałam na osobę, która mnie powstrzymywała przed dołączeniem do Arthura. Lekko przytrzymywał mnie jakiś młody lekarz. Był wyższy ode mnie i łatwo było zauważyć, że nie jest jakimś tam chucherkiem. Nienaturalnie ciemne oczy, kryły się za gustownymi okularami. Kruczoczarne włosy opadały falami na jego wydatną szczękę.
- Nie... to znaczy tak. Jestem jego dziewczyną.
- Zechce mi wytłumaczyć pani, co się stało?
Szybko musiałam wymyślić, jakąś historię. Nie mogłam powiedzieć,że mój chłopak chciał go zabić. Wiedziałam, że to nie był Bryan, a przynajmniej nie był on sobą. Musiałam dowiedzieć się wszystkiego sama. Do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł.
- Wracaliśmy razem od mojej rodziny i aby być szybciej w domu, poszliśmy na skróty. Ktoś nas napadł i zabrał mi torbę. Arthur próbował ją odzyskać i wtedy kilku mężczyzn rzuciło się na niego. Jeden wyrwał z leżącego obok na stercie śmierci krzesła nogę i dźgnął nim go.
- Jak to możliwe, że pani nic się nie stało? - pytania młodego doktorka były coraz bardziej irytujące.
- Użyłam magii, aby ich odstraszyć. Czy teraz mogę do niego iść?
- Na razie jest operowany, musi pani poczekać tutaj - powiedział i odszedł.
Usiadłam na krześle i z niecierpliwością czekałam na jakieś wieści. Po kilkudziesięciominutowej operacji wreszcie mogłam zobaczyć się z Arthurem. Tylko trudno było mi z nim porozmawiać, bo był nie przytomny. Lekarze powiedzieli, że w ostatniej chwili podjęli operację. Przybylibyśmy minutę później, a nie mieli by szans na jego uratowanie. Leżałam z opartą głową na łóżku, czekając, aż się obudzi. W końcu, po długim oczekiwaniu, ocknął się. Opowiedziałam mu o wszystkich, błagając go o to, aby nie wydał Bryana dopóki sama nie dowiem się co tak naprawdę się stało. Arthur postąpił wspaniałomyślnie zgadzając się na moje warunki. Widząc, ze jest słaby postanowiłam pozwolić mu odpocząć. Wychodząc usłyszałam jego głos za sobą.
- A może zostaniesz i jeszcze raz powiesz mi, że nadal mnie kochasz i mnie pocałujesz, jak chciałaś wcześniej?
- Chyba się przesłyszałeś - powiedziałam i wyszłam z pokoju doskonale wiedząc, że tak nie było.

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 57

Klęczałam na podłodze w objęciach Artura i nie mogłam wydusić z siebie słowa. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem a cały czerwony ze złości Bryan zaczął wykrzywiając przekleństwa w naszą stronę.
- Co ty do cholery robisz z moją dziewczyną?
- Zapomniałeś dodać, ze była moją dziewczyną zanim mi ją ukradłeś! - Artur delikatnie mnie podniósł i stanął przede mną, jakby chcąc chronić mnie przed Bryanem.
- Oho! Znalazł się pan honorowy! Tyle tylko, ze ja nie umawiałem się z nią i inną dziewczyna w tym samym czasie! - krzyki Bryana stawały się coraz głośniejsze a ja obawiałam się, że ktoś możne zbytnio się tym zainteresować. W końcu, nie wypada żeby ktoś spoza szkoły odwiedzał nas w naszych sypialniach, a szczególnie, gdy mówimy tu o chłopakach.
- Jak ty się w ogóle dostałeś Bryan? - zebrałam się na odwagę i zadałam podstawowe pytanie, które dopiero teraz przyszło mi do głowy - przecież nikt obcy nie może wejść na teren zamku.
- Własnie! Wiesz ile się nagimnastykowałem, żeby przejść te cholerne zabezpieczenia!? A później ile musiałem nakłamać do jakiegoś profesorka, ze jestem jakimś tam uczniem, żeby mnie wpuścił?! Wiesz ile trudu sobie zadałem, żeby się z tobą spotkać? A ty co wyprawiasz? Romansujesz ze swoim byłym a mi miałaś czelność kłamać w żywe oczy! To tak ta wygląda twoja nauka? Czego się uczysz na Arthurku? Rozmnażania? Tego was uczą w tej szkole? Jak dobrze leżeć na swoim byłym, aby nie zajść w ciąże, co?
- Jak śmiesz się tak do niej zwracać? Nie dość uczyniłeś jej przykrości? - Arthur, z wyraźną pogardą w głosie, stanął bliżej Bryana. Jego przekrwione oczy zdradzały, ze jest na granicy wytrzymałości.
- A ty jak śmiałeś leżeć na mojej dziewczynie?
- Bryan uspokój się! Przecież do niczego nie doszło! - powiedziałam roztrzęsiona, chcąc uspokoić Bryana.
- Nie doszło, bo ja pojawiłem się w drzwiach, jeszcze chwila a nie miałabyś nic przeciwko temu, żeby uczyć się anatomii na tym wieśniaku.
- Dobieraj rozważniej słowa śmierdzielu, bo będą musieli twoje wnętrzności zdrapywać z podłogi. - Arthur ledwo powstrzymywał się przed zadaniem ciosu. Ja, bezradna przyglądałam się temu wszystkiemu, próbując wymyślić jak ich uspokoić. Stanęłam miedzy nimi mając nadzieję, ze utrzymają swoje nerwy na wodzy, nie chcąc mnie skrzywdzić. Chociaż coraz głębiej się zastanawiając, nie miałam pewności czy im się nic nie stanie, gdy przypadkiem ożyje pirokinezy. Uniosłam dłonie na wysokość torsu Bryana i lekko odepchnęłam go do tylu, myśląc, ze trochę ochłonie. Jakże się myliłam.
- Odejdź Andromedo. Ta sprawa nie dotyczy ciebie. Sam ją załatwię. - Bryan zwrócił się do mnie łagodnym głosem, co zupełnie nie pasowało do obrazka sprzed kilku sekund, kiedy cały był w nerwach i bałam się, że przez to może się stać komuś krzywda.
- Własnie, że mnie dotyczy. Nie powinieneś był tu przychodzić. Z naszych spotkań zawsze są kłopoty. - teraz zwróciłam się do Arthura.
- Nikt nie zabroni spotykać się z miłością mojego życia - oczy Arthura, teraz bez gniewu, były utkwione we mnie.
- Cóż za obrzydlistwo, słuchać takich rzeczy od byłego swojej obecnej dziewczyny. Przecież ona nie może kochać nas obu. Jeden z nas musi odejść. Proponuję, abyś był to ty.
- Ani mi się śni. - Arthur przybrał postawę, jakby miał stoczyć walkę swojego życia, a z jego twarzy zniknęły wszelkie wyrazy uczucia, jakich przed chwilą nie był w stanie ukryć.
- Nie chciałeś po dobroci, więc będzie siłą - powiedział Bryan i rzucił się na Arthura. Obydwoje tarzali się po podłodze, zadając ciosy na oślep. Nie chciałam, żeby zaszło to za daleko. Siłą umysłu wyczarowałam węże ognia, które, bez żadnej szkody, oplotły się wokół Bryana i oddzieliły go od rozwścieczonego Arthura. Postawiłam go koło drzwi a sama podeszłam do Arthura, który leżał nieruchomo obok łózka. Po chwili podniósł się i stanął na nogach. Nagle za sobą usłyszałam trzask. Było zbyt późno, by zareagować. Odłamana z krzesła noga, leciała w stronę Arthura. Zaostrzona z jednej strony belka wbiła się w jego ciało.  bezwładnie padł na podłogę. Podbiegłam do niego roztrzęsiona. Strumienie krwi wylewały się z
Rovera i plamiły podłogę. Usiłując zatamować rzekę krwi, próbowałam odszukać wzrokiem Bryana. Leżał na podłodze tam, gdzie go odstawiłam, a z jego ust wydobywał się czarny obłok dymu, który przybrał kształt ludzkiej twarzy i po chwili wyleciał przez okno. Gorąca krew, która spływała mi po dłoniach przywróciła mi świadomość. Arthur wykrwawiał się na śmierć, a ja nie mogłam nic zrobić. Ze łzami w oczach nachyliłam się do niego i lekko pocałowałam osuszone z krwi usta.

piątek, 12 lipca 2013

Libster Blog Awards i the Versatile Blogger Award.

Zostałam nominowana do Libster Blog Awards przez Evangeline z http://cala-ja-evangeline.blogspot.com. Bardzo dziękuję! 


1. Jak ma na imię twój przyjaciel?
Patrycja
2. Skąd czerpiesz inspirację?
Z wielu wielu źródeł. Głównie z książek.
3. Ulubiony kolor.
Czarny.
4. Z jakiego województwa jesteś?
Lubelskie
5. Ulubiony serial.
Jest cała masa. Supernatural, Merlin, Once upon a time... Można by wymieniać i wymieniać...
6. Ulubiona książka.
Też ich wiele. HP, HG, PJ, Merlin, Eragon...
7. Do której klasy chodzisz?
Trzecia gimnazjum.
8. Jakiego rodzaju muzyki słuchasz?
Rock, metal.
9. Ulubiony przedmiot.
Historia, plastyka, biologia, chemia.
10. Harry Potter czy Zmierzch?
Zdecydowanie HARRY POTTER!

Moje pytania
1. Ulubiony film.
2. Kolor włosów.
3. Ulubiona książka.
4. Imię swojego pupilka
5. Wolisz The Hunger Games czy Zmierch?
6. Twoja pasja.
7. Kolor oczu.
8. Wiek.
9. Ulubiony kraj.
10. Znienawidzony przedmiot.







The Versatile Blogger Award.
Nominowany powinien:
1. Podziękować nominującemu blogowi.
2. Pokazać nagrodę na swoim blogu.
3. Ujawnić 7 faktów o sobie.
4. Nominować 10 blogów, które twoim zdaniem na to zasługują .
5.Poinformować o tym fakcie autorów.


Dziękuję  Evangeline z http://cala-ja-evangeline.blogspot.com.


Fakty o mnie.
1. Kocham HP
2. Zakochana jestem w wielu facetach
3. Jestem uważana za kujona
4. Szaleję za moją przyjaciółką
5. Kocham czytać
6. Jestem szalonym pomysłowym człowiekiem
7. Chciałabym powiązać swoją przyszłość z medycyną lub plastyką





Nominuję (kolejność losowa):


środa, 3 lipca 2013

Rozdział 56

Tak jak się spodziewałam, Harriet jeszcze bardziej zamknęła się w sobie. Coraz częściej zamiast wychodzić gdzieś z nami, wolała spędzać samotnie wieczory w pokoju. Oczywiście przez rozstanie z jej „miłością” pogorszyły się jej oceny i obniżyła obecność na lekcjach. Próbowałyśmy jak mogłyśmy z Julią ciągać na lekcje Harriet, ale przecież nie miałyśmy zawsze tych samych lekcji. A to już ostatni rok i to właśnie on decydował o przyszłości. Właściwie to tylko ja podciągnęłam się w ocenach. Julia zamiast siedzieć i się uczyć, włóczyła się z Roggerem po nocach. Nie twierdzę, że to źle, że się pogodzili, ale dlaczego akurat teraz?! Mogli poczekać jeszcze parę miesięcy, żeby obydwoje mieli już z głowy egzaminy. Ale najwidoczniej tylko ja troszczyłam się o oceny. Siedziałam w pokoju i wkuwałam materiał, żeby cokolwiek umieć na sprawdzian z historii magii. Julia jak zwykle przesiadywała u Roggera, a Harriet postanowiła iść do biblioteki. Jak to ujęła: Podwyższyć poziom swojego obycia, który znacząco zmalał od czasu, gdy zaczęła chodzić z Kevinem. Może w rzeczywistości tak było, ale według mnie poszła się po prostu wypłakać w ciszy. Najwidoczniej nie chciała abyśmy widziały jak rozpacza. Siedziałam bite trzy kwadranse nad tekstem o wynalazkach ułatwiających posługiwanie się magią i nadal nie mogłam zapamiętać ani słowa. Po raz siódmy czytałam fragment o działaniu klucza zmieniającego kształt wedle zamka do którego go się włoży i postanowiłam się poddać. Rzuciłam książkę w kąt pokoju i upadłam twarzą w poduszkę. Moją chwilę ciszy przerwało stukanie. Podniosłam głowę w celu poszukiwania źródła dźwięku. Z początku myślałam, że pukanie dobiega zza drzwi, ale szybko przekonałam się, że tak nie jest. Odwróciłam się w stronę okna. Znalazłam powód. Za oknem, nie wiem jakim cudem, zwłaszcza że mój pokój znajduje się na wieży, unosił się Artur. Podeszłam do szyby i spytałam:
- Czego tu szukasz? Zdaje się, że już skończyłeś szkołę i nie masz tu już nic do roboty.
- A mi się zdaje, że właśnie mam. - odpowiedział.
- A no tak. Julia. Ale jej tu teraz nie ma. Jest u Roggera. To albo idź do niego, albo odwiedź ją kiedy indziej.
Usiadłam na łóżku i miałam nadzieję, że Artur już nie będzie zakłócał mi spokoju.
- Wcale nie chodzi o Julię.
I właśnie tego się obawiałam. Tego, że pewnego dnia znowu pojawi się Artur i wszystko zacznie się od nowa. Najpierw sielanka, a później ból.
- Dromeda wpuść mnie do środka.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Powiedziałam już: Nie.
- Takim razie sam wejdę.
- Życzę powodzenia. - powiedziałam szyderczo.
- To raczej będzie zbędne.
 I było. Artur ni stąd, ni zowąd pojawił się w pokoju.
Wstałam zaniepokojona z łóżka.
- Jak to w ogóle możliwe?
- Ty masz teleport w płomieniach, a ja w falach.
No tak, zapomniałam. Artur miał Hydrokinezę. Zupełne moje przeciwieństwo. Ogień i woda. Jakby to coś znaczyło. Jakby było zaplanowane, że będziemy razem. Ale nie, nie będziemy. Nie po tym co się wydarzyło.
- No więc czego ode mnie chcesz? - spytałam.
- Ty dobrze wiesz.
- Nie, nie wiem. I myślę, że to wystarczy. Do widzenia. - powiedziałam i z powrotem usiadłam na łóżku. Sięgnęłam po książkę i wtedy Artur złapał mnie za rękę. Usiadł bliżej mnie i spojrzał mi prosto w oczy.
- Nie mam zamiaru cię opuścić.
Delikatnie pocałował wierzch mojej dłoni. Po całym moim ciele przebiegł dreszcz. Przypomniałam sobie czasy, gdy byłam z Arturem. Wtedy był całym moim życiem. Myślałam, że nigdy się nie rozstaniemy. Właśnie, tylko tak myślałam.
- An, ile razy mam cię przepraszać? Przecież nie możesz wiecznie się na mnie dąsać.
- Masz rację, wiecznie nie. Jak umrę to ci wybaczę.
- Nie żartuj sobie.
- Ale ja mówię śmiertelnie poważnie.
Wyszarpnęłam rękę z dłoni Artura. Ale on nie odpuszczał.
- Proszę, An.
- Żegnaj.
Artur wstał z łóżka i ukląkł przede mną.
- Andromedo błagam. - powiedział i położył głowę na moich nogach. Gdy ją uniósł, zauważyłam łzy w jego niebieskich oczach.
- An… - wyszeptał i znowu opuścił głowę.
Zrobiło mi się naprawdę żal Artura. Uklękłam obok niego i ujęłam jego twarz w dłonie.
- Arturze Rover, czy tobie wypada płakać? Takiemu mężczyźnie?
- Jakże mam nie płakać, kiedy miłość mego życia nie chce mi wybaczyć? I do tego muszę patrzeć jak jest szczęśliwa z kimś innym oprócz mnie? Nawet nie masz pojęcia jak to strasznie boli. Jakby ktoś wyrywał mi serce, a później na powrót próbował je ułożyć na jego miejsce.
Nie spodziewałam się tego co powiedział Artur. Wiedziałam dokładnie jak on się czuł. Czułam to samo, kiedy dowiedziałam się, że Artur w tym samym czasie gdy chodził ze mną, spotykał się potajemnie z Victorią. Do oczu napłynęły mi łzy. I klęczeliśmy tak oboje pogrążeni w rozpaczy, ze łzami ściekającymi nam po policzkach. Pod wpływem emocji pocałowałam Artura w usta. On nie czekał ani chwili, by odwzajemnić pocałunek. Przysunął się bliżej i objął mnie w pasie. Trwaliśmy w zastygnięciu namiętnych pocałunków. I wtedy otworzyły się drzwi sypialni. I stanął w nich ktoś kogo w tym momencie chciałam najmniej widzieć.

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 55

Rozdział dedykowany mojej kochanej Carmen.


Wrześniowe lekcje mijały szybko, ale nie oznaczało to wcale że nie mieliśmy nic do nauki. Ostatni rok nauki w szkole Owlneed niósł ze sobą wiele pracy. Końcowoszkolne testy, wybór zawodu, przygotowania do balu na zakończenie. Jednym słowem harówka. Nasze życie towarzyskie praktycznie nie istniało. No, wyliczając Julię, która pogodziła się z Roggerem i razem planowali wspólną przyszłość. Ja coraz rzadziej miałam czas odwiedzać Bryana a Harriet zbyt dużo kuła, żeby móc spotykać się ze swoim chłopakiem, tak aby ich związek się nie rozpadł. Może to i lepiej? I tak nie za bardzo przepadałam za Kevinem i według mnie tez związek nie miał szans przetrwać. On za często obraca się w towarzystwie innych panienek. A Harriet… Nieśmiała, chodząca z nosem w książkach inteligentka. Siedziałam w naszym pokoju ucząc się całą masę ingrediencji eliksirów i od czasu do czasu czytając zadaną nam przez faceta od zaklęć lekturę. Julia wyszła z Roggerem, a Harriet znikła gdzieś tylko jak wróciłyśmy z lekcji. Normalnie to odpuściłabym sobie tę nudną książkę po paru pierwszych rozdziałach, ale profesor Kettle (po kilku lekcjach z rzędu, kiedy nie mogłam się oprzeć skomentowaniu jego wypowiedzi) ukrócił moją swobodę na jego zajęciach. Zapowiedział, że mnie jaką pierwszą dokładnie przepyta ze znajomości lektury. Oświadczył również, że jeśli nie odpowiem chociaż na jedno z jego pytań, mogę sobie pomarzyć o pozytywnej ocenie na koniec szkoły. Moją niczym niezakłóconą ciszę nauki przerwała Harriet. Bez słowa wpadła do pokoju. Trzasnęła drzwiami z taką siłą, że omal nie pospadały obrazy ze ścian i rzuciła się na łóżko. Przycisnęła twarz do poduszki i zaczęła płakać. Bez chwili zastanowienia rzuciłam książki na bok i usiadłam na jej łóżku. Próbowałam dowiedzieć się co się stało, ale Harriet nawet nie próbowała mi odpowiadać. Dałam się chwilę czasu i zapytałam ponownie. Ta podniosła głowę i powiedziała cała we łzach:
- Zerwałam z Kevinem. Całował się z inną.
I znowu wybuchła płaczem. Przysunęłam się bliżej i ją przytuliłam. Nie zwalniałam uścisku póki Harriet choć trochę się nie uspokoiła. Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że prędzej czy później ten gnojek coś wywinie. - pomyślałam. Siedziałyśmy w ciszy jeszcze parę minut, gdy nasze drzwi otworzyły się z hukiem. Stanął w nich Kevin. Na jego widok wezbrało we mnie zdenerwowanie. Wstałam i krzyknęłam:
- Masz jeszcze czelność się tu pokazywać?! Wynocha mi, ale już!
- Ale Andromeda, ty nic nie rozumiesz…
- I wcale nie muszę, wyjdź stąd!
- Ja chcę pogadać z Harriet, chce jej wszystko wytłumaczyć.
- Nie będziesz niczego tłumaczył! Wynocha!
- Andromeda, daj nam chwilkę. - odezwała się w końcu Harriet. - Możesz nas zostawić?
Spojrzałam na przyjaciółkę. Nie chciałam wychodzić i zostawiać ją w takim stanie, ale nie mogłam nie spełnić jej prośby. Wyszłam. Siedziałam w salonie czekając, aż któreś z nich krzyknie, aby móc wejść do pokoju. Ale najwyraźniej na to się nie zanosiło. Po kilkunastu minutach usłyszałam podniesiony glos Harriet:
- Jak możesz takie bujdy opowiadać! Nie sądziłam, że będziesz tak kłamał. Wyjdź.
Teraz czekałam tylko na wybiegającego z pokoju Kevina. Ale to się nie wydarzyło. Chyba będę musiała pomóc mu znaleźć drzwi. - pomyślałam. Wstałam z fotela i pobiegłam do naszego pokoju.
- Nie kłam! Nie kłam! Nie kłam! - krzyczała roztrzęsiona Harriet.
- Ale to prawda! - opowiadał jej Kevin.
Stanęłam przed Harriet i zwróciłam się do niego.
- Chyba prosiła cię, żebyś wyszedł.
- Andromeda wyjdź to nie twoja sprawa. - odpowiedział mi.
- A mi się zdaje, że właśnie moja.
- Andromeda wyjdź, albo już nie będę taki miły.
Nie miałam najmniejszego zamiaru opuścić pokoju. Nie chciałam też aby ten gnojek tutaj został. Podniosłam rękę i rzuciłam kulą ognia w wiszącą obok głowy Kevina donicę z ziemią.
- Następna kula nie chybi.

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 54

Siedziałyśmy w salonie i odrabiałyśmy zadane prace. Ja siedziałam na podłodze z książkami na kolanach, Julia na sofie a Harriet na fotelu w rogu pokoju. Harriet pisała wypracowanie na zaklęcia, a ja z Julią przygotowywałyśmy się do klasówki z zielarstwa. Gdy uznałam, że jestem już obkuta, odłożyłam książkę i usiadłam obok Julii na sofie.
- Jak tam z tobą i Roggerem? Wszystko między wami gra? - spytałam Julię, udając, że niczego nie widziałam poprzedniego dnia.
- A niby jak ma być? Nadal się do siebie nie odzywamy. Zresztą wątpię czy kiedykolwiek zaczniemy ze sobą znowu rozmawiać. - powiedziała spokojnie Julia.
- Na pewno nie pogodziliście się? Dobrze by było, gdybyście do siebie wrócili.
- Jak już mówiłam, niczego nie będzie. Z nami koniec. - Julia zaczęła nerwowo wystukiwać palcami w oparcie sofy.
- A mi się zdawało, że po wczorajszym się pogodziliście. - powiedziałam i czekałam na reakcję Julii.
- Po jakim wczorajszym? - spytała.
- Sama wiesz.
- Nadal się do siebie nie odzywamy.
- No, podczas tego co robiliście raczej się nie rozmawia.
Julia zaczerwieniła się, a Harriet podniosła wzrok znad książki.
- Przespałaś się z Roggerem?! - wrzasnęła na cały głos. Julia rzuciła jej uciszające spojrzenie.
- Wcale nie.
- No ja wątpię, czy w łóżku leży się nagim z kimś po zwykłej rozmowie. - powiedziałam.
- An… Ty widziałaś. Przecież…
- Rogger wyszedł wcześnie rano?
Przytaknęła.
- Julio! Ty przespałaś się z Roggerem! - wykrzyczała Harriet. Trudno było zdecydować czy z zachwytu, czy ze zdziwienia.
- Samo tak wyszło. A ty An? Dlaczego całą noc nie było cię w szkole? - rzuciła Julia.
- Bo… ja… - jąkałam się. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie mogłam wyznać, że byłam u Bryana.
- Wiesz co ciekawego znalazłam? Ktoś przypadkiem wrzucił twój list do mojej skrzynki, więc otworzyłam go, aby sprawdzić czy to coś ważnego. I wiesz co? To był list od twoich rodziców. Napisali, że Bryan przeprowadził się do miasteczka niedaleko szkoły. - mówiła Julia.
- Andromedo czy ty… - zaczęła Harriet.
Obie spojrzały na mnie wyczekująco. W salonie zapadła niezręczna cisza. Spuściłam wzrok i na chwilę umilkłam. Kilka sekund później odezwałam się ponownie.
- Tak, całą noc byłam u Bryana.


piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział 53

Rozdział ten dedykuję Sarze, największej fance związku Julii i Roggera. Tylko proszę staraj się powtrzymać emocje podczas czytania.






Wracałam do swojego pokoju wczesnym rankiem. Była niedziela, więc mogłam pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Nie chciałam zrobić zbytniego hałasu, bo nie chciałam nikogo obudzić, aby wypytywał mnie dlaczego tak wcześnie się włóczę po szkole albo, co gorsza, gdzie byłam w nocy. Powolnymi krokami zbliżałam się w stronę swojej wieży. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam Victorię. Kroczyła ku mnie zdecydowanymi, szybkimi krokami. Chciałam ją zgubić, bo wiedziałam co oznacza spotkanie z Victorią. Nie skręciłam na górę do wieży, tylko poszłam dalej, szukając jakiegoś zaułka w którym mogłabym schować się i uniknąć rozmowy z Victorią. W miarę gdy przyspieszałam, Vicki również.
- Andromeda! - krzyknęła i zaczęła biec ku mnie - zaczekaj!
Wiedząc, że i tak czeka mnie rozmowa z nią przystanęłam i poczekałam aż się zrówna ze mną.
- Musimy porozmawiać - powiedziała poważnym tonem.
- Niby o czym? Przecież nie mamy wspólnych tematów.
- Czyżby? Doskonale wiesz o co mi chodzi.
- Nie wiem. - skłamałam - oświeć mnie.
- Chodzi o to co widziałaś w piątek. - zniżyła głos, aby mówić jak najciszej.
- A co ja takiego widziałam?
- Ty już wiesz co - powiedziała nieco dosadniej, jakby miała dość moich kłamstw.
- Chodzi ci o to co robiłaś z panem Kettle? Czy raczej, jak go nazywasz, Howard, kochanie. - starałam się nie roześmiać.
- Nie żartuj sobie. I nie tak głośno.
- Będę mówiła o tym tak głośno, jak zechcę - starałam się niemalże krzyczeć, by zdenerwować Victorię.
- Błagam ciszej, Andromedo. Pamiętasz? Kiedyś się przyjaźniłyśmy.
- To było zanim wymieniałaś się śliną z moim chłopakiem. - wzdrygnęłam się na wspomnienie o czasach, gdy Vicki była moją przyjaciółką. Ale na szczęście to przeszłość. Bo niby, która przyjaciółką lepi się do twojego chłopaka - Było, minęło.
- Chciałam cię prosić, ze względu na dawne czasy, byś nie mówiła o tym co widziałaś w gabinecie How… to znaczy pana Kettle.
- Chodzi ci o dawne czasy, gdy trzymałaś mojego chłopaka za rączkę, czy wtedy gdy się obściskiwaliście? - powiedziałam drwiąco i odeszłam.
- Andromedo! Wracaj. To nie koniec naszej rozmowy.
Nie zwracając uwagi na krzyki Victorii poszłam w stronę wieży. Po paru minutach byłam na miejscu. Przeszłam przez salon naszej wieży i skierowałam się do pokoju w którym mieszkałam z Julią i Harriet. Zdziwiłam się, gdy zauważyłam uchylone drzwi. Zanim chwyciłam drzwi, przez szparę spojrzałam na łóżko znajdujące się naprzeciw drzwi. Łóżko to należało do Julii i tam właśnie spała Julia. Obok niej leżał Rogger obejmując ją ramieniem. Oboje byli nadzy, a raczej tak mi się zdawało, bo bez chwili zastanowienia chwyciłam drzwi i zamknęłam je jak najciszej potrafiłam. Odchodząc, śmiałam się w duchu, jak zaskakujące były ostatnie dni.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Rozdział 52



Jak się można domyślić, Julia i Harriet były zszokowane tym co im powiedziałam. Najgorsze było to, że nie wiedziałam co miałam zrobić z tą tajemnicą. Iść do pana Kettle i powiedzieć mu o wszystkim, zachować do dla siebie, czy szantażować tym Victorię? Mimo, że ostatni pomysł podobał mi się najbardziej, nie był on za bardzo przyzwoity. Dzień po tym szokującym zdarzeniu spacerowałam po szkolnym korytarzu z głową pełną myśli. Była sobota, więc mogłam pozwolić sobie na beztroskę. Przechodziłam właśnie koło ciemnego korytarza, gdzie przyłapałam Victorię na zdradzie wobec Harveya, gdy ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął w ciemny kąt. Jasne światło z pochodni oświetliło twarz owego człowieka i już wiedziałam dlaczego mnie zatrzymał. Przede mną stał profesor Kettle. W jego oczach widać było strach. On już wiedział, że byłam świadkiem wczorajszego wydarzenia.
- Niech pan mnie puści. - powiedziałam do niego gdy złapał mnie mocno za ręce i przycisnął do ściany abym nie mogła się wydostać.
- Musimy porozmawiać. Ja nie mogę cię wypuścić. - odrzekł roztrzęsionym głosem profesor.
- Niby o czym? O moim sprawdzianie? - spytałam tak jakbym nie wiedziała o czym mówi.
- Ty już dobrze wiesz o czym. To co wczoraj widziałaś…
- Niczego nie widziałam. - skłamałam.
- Nie okłamuj mnie. Wiem, że widziałaś wszystko. Chcę, żebyś do zachowała dla siebie.
- Niby dlaczego?! Mi się zdaję, że właśnie powinnam powiedzieć o tym dyrekcji. Nie może być tak, że profesor sypia ze swoimi uczennicami.
- To nie tak, wysłuchaj mnie. - powiedział przerażony Howard - gdyby to się wydało…
- Straciłby pan pracę. - dokończyłam.
- Nie może do tego dojść. Przysięgnij mi, że nie powiesz o tym nikomu. Błagam.
- Wie pan, że nie mogę… - powiedziałam i wyrwałam się z uścisku nauczyciela.
- Andromedo! Błagam! - krzyknął profesor, ale ja nie zwróciłam na niego uwagi tylko poszłam dalej.


Nie chciałam aby ktokolwiek przeszkadzał mi w rozmyślaniach dlatego wybrałam się na spacer poza teren szkoły. Szłam powoli aleją w jakimś miasteczku zamieszkiwanym przed czarodziei. Nawet nie wiedziałam jak daleko jestem od szkoły. Zresztą mi to nie przeszkadzało. Zawsze mogłam teleportować się w płomieniach do mojego pokoju w Owlneed. Nagle ktoś wykrzyczał moje imię. Odwróciłam się z obawą, że to pan Kettle mnie odnalazł i chciał znowu ze mną porozmawiać. Ale dzięki bogu, to nie był on. Za mną stał Bryan. Po kilku minutach mój chłopak dobiegł do mnie. Przytulił mnie i czule pocałował.
- Co ty tu robisz?
- Mieszkam tutaj. - powiedział.
- Od kiedy? - zapytałam ze zdziwieniem.
- Od sierpnia. Nie powiedziałem ci, bo nie wiedziałem, czy zostanę tu na stałe. Może pójdziemy do mnie. Pokażę ci mój dom.
Pokiwałam głową i ruszyliśmy. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Bryan mieszkał w dwupiętrowym pięknym domu z ogrodem. Weszliśmy do środka. Bryan kazał mi się rozgościć a sam poszedł zaparzyć herbatę. Postanowiłam trochę pozwiedzać. Poszłam na górę do sypialni Bryana. Na samym środku stało dwuosobowe łóżko z mahoniowymi ramami. Usiadłam na nim i zaczęłam rozglądać się dokoła. Na miętowych ścianach wisiały piękne obrazy. Pod oknem stało biurko a na nim sterta dokumentów. Po chwili dołączył do mnie Bryan.
- Herbata już się parzy. I jak? Podoba ci się tutaj? - powiedział i usiadł obok mnie.
- Bardzo. - odpowiedziałam.
Nie wiem co mnie naszło, ale nagle przysunęłam się do Bryana i zaczęłam go całować. On odwzajemnił moje pocałunki. Nie odrywając swoich ust od jego usiadłam mu na kolanach. Na chwilę przestałam go całować i ściągnęłam jego koszulę. Przejechałam palcami po jego nagim torsie. Bryan położył się na plecach i przyciągnął mnie do siebie.

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 51



Ostatni rok szkolny w Owlneed mijał bardzo, bardzo wolno. Lekcje ciągnęły się w nieskończoność a materiał do zaliczenia był większy niż suma nauki w ciągu ostatnich sześciu lat. Nauczyciele wymagali coraz więcej i zadawali coraz więcej. Każdy dzień był taki sam. Poranne wstawanie, tortury na lekcjach i siedzenie nad książkami i pracą domową do późna. Jednak jednego dnia z tej codziennej harówki stało się coś dziwnego i nieoczekiwanego.


Był piątek około godziny szesnastej, tuż po zakończeniu mojej ostatniej lekcji, zaklęć. Tego dnia na zaklęciach profesor Kettle oddawał sprawdziany z wiedzy praktycznej o rzucaniu zaklęć defensywnych. Kułam do tego testu do pierwszej nad ranem dnia poprzedniego. Byłam pewna, że dostanę ocenę pozytywną. Ale chwilę po otrzymaniu sprawdzonego testu doznałam szoku. Oczekiwałam przynajmniej oceny wysokiej, a dostałam ledwo mierny. Już szykowałam się do kłótni z profesorem Howardem, gdy oznajmił koniec lekcji. Postanowiłam, że odwiedzę go w jego gabinecie i tam wyjaśnię sprawę. Poszłam na drugie piętro. Stanęłam przed drzwiami z tabliczką HOWARD KETTLE PROFESOR ZAKLĘĆ i zastukałam. Drzwi otworzył mi sam profesor.
- Andromedo, nie spodziewałem się ciebie, proszę wejdź. - powiedział do mnie jakbym była niemile widziana właśnie w tej chwili. Pan Kettle nigdy się tak nie zachowywał. Był zaledwie osiem lat starszy od mojego rocznika i jeszcze pamiętał jak to jest w szkole. Niejedna moja koleżanka wzdycha do niego. W końcu profesor jest bardzo przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany, blondyn, niebieskie oczy. Ideał. Czego chcieć więcej? Gdybym wierzyła w mitologię, powiedziałabym, że jego matką jest sama bogini piękności, Afrodyta.
- Przyszłam w sprawie ostatniego sprawdzianu. Uważam, że niesprawiedliwie ocenił mój test. - powiedziałam i usiadłam na krześle przed biurkiem. Profesor zajął miejsce naprzeciwko mnie.
- Dlaczego tak uważasz? - spytał.
- Na prawie wszystkie pytania odpowiedziałam dobrze. Pomyliłam się tylko w ostatnim zadaniu, a to chyba nie powinno wpływać na cały sprawdzian. - powiedziałam.
- Skąd pewność, że te odpowiedzi są poprawne? W końcu to ja uczę zaklęć, a nie ty. - zwrócił się do mnie i wypowiedział to nieco ostrzej, jakby już chciał dać mi do zrozumienia, że rozmowa skończona.
- Dam sobie rękę uciąć, że odpowiedzi są poprawne. Czy jest pan aż tak niekompetentny, że nie zna pan poprawnych odpowiedzi? - niemalże krzyknęłam.
- Panno Seam nie wydaje mi się, że jestem pani kolegą, więc takie zwracanie się do mnie jest niedopuszczalne! - powiedział oburzony profesor.
- Niech pan sprawdzi jeszcze raz mój test. - odrzekłam i położyłam sprawdzian przed panem Kettle. - Do widzenia.
Wstałam z krzesła i wyszłam z gabinetu. Jakieś dziesięć minut później, gdy już byłam przy schodach do mojej wieży, że zapomniałam mojej teczki z gabinetu profesora. Pobiegłam na drugie piętro mając nadzieję, że jeszcze nie wyszedł. Byłam tak roztargniona, że nie zapukałam i uchyliłam drzwi do gabinetu. Gdy między drzwiami a futryną było kilka centymetrów, przestałam je otwierać, bo mnie zamurowało. Profesor nie był sam w pokoju. W środku była jeszcze Victoria, moja największa rywalka. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to co się tam działo. Victoria leżała z rozpiętą bluzką na biurku profesora, a sam Howard pochylał się nad nią i namiętnie całował. Nagle Victoria lekko odepchnęła profesora i zaczęła ściągać z niego bluzkę. Nie musiałam zgadywać, co by się stało później. Zamknęłam drzwi i biegłam jak najszybciej do mojego pokoju. Musiałam jak natychmiast powiedzieć Julii i Harriet co widziałam. Gdy wpadłam do mojej sypialni moje przyjaciółki tam były. Usiadłam zasapana na łóżku i zrelacjonowałam czego przed chwilą byłam świadkiem.

niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 50


Gdy skończyłam się całować z moim nowym chłopakiem spojrzałam ukradkiem na Artura. Z niedowierzaniem patrzył na mnie i na Bryana. Na jego twarzy pojawił się grymas złości. Zacisnął ręce w pięści i już miał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Spuścił głowę i odszedł w stronę ulicy. Patrzyłam jak czarna postać oddala się w stronę przystanku. Gdy tak patrzyłam na smutnego Artura w mojej pojawiły się wątpliwości czy na pewno postąpiłam słusznie. Gdy uświadomiłam sobie jak bardzo zraniłam Artura do oczu napłynęły mi łzy. Serce o mało nie pękło mi z żalu. Ale było już za późno. Artur zniknął w mroku nocy. Wtedy Bryan położył swoją rękę wokół mojej talii i poszliśmy do środka Sali.


Przez całe wakacje rozmyślałam o Arturze. Mimo, że miałam nowego chłopaka, nie czułam się dobrze. Nie mogłam znieść myśli jak bardzo zraniłam brata Julii. Po powrocie do szkoły Julia zadręczała mnie pytaniami i najwidoczniej miała do mnie żal, że tak postąpiłam. Rozumiałam jak bardzo Artur musi cierpieć, ale ja cierpiałam nie mniej, gdy dowiedziałam się o jego zdradzie. Do tego doszły jeszcze krzyki Julii, gdy dowiedziała się, że naprawdę jestem z Bryanem a nie, jak sądziła, pocałowałam go tylko dlatego, żeby zranić Artura. Czułam, że nasza przyjaźń powoli zmierza ku zagładzie. Chociaż Julię trudno rozgryźć. Raz mówi, że zdecydowanie nie podoba jej się to, że chodzę z jej bratem, a później ma do mnie pretensje, że z nim zerwałam. Julię bardzo trudno zadowolić. Dzięki bogu, że Artur skończył już szkołę, bo nie mogłabym znieść jego smutnego wyrazu twarzy, kiedy tylko mijałby mnie na korytarzu. Jedyną dobrą wiadomością jaką otrzymałam było to, że Harriet odkryła swój dar. Już nie będzie mogła się nam żalić, że jest z nas trzech najmniej uzdolniona. Teraz Harriet była najzdolniejsza, potrafiła lewitować. Wprawdzie nie mogła używać swego daru na korytarzach szkoły, ale gdy same przebywałyśmy w naszym pokoju, ćwiczyła swoje umiejętności. Byłam bardzo szczęśliwa widząc, że Harriet nie patrzy na mnie lub Julię ponurym wzrokiem, gdy używamy mocy. Miałam nadzieję, że ten ostatni rok w Owlneed będzie lepszy od poprzednich. Ale jak wiadomo, nadzieja matką głupich.

niedziela, 13 stycznia 2013

Rozdział 49


- Szybko! Szybko! - krzyczałam na domowników, którzy biegali obok mnie jeszcze nie gotowi. - Naomi będzie przykro jeśli się spóźnimy!
Był dzień 7 lipca około godziny dziesiątej. Po całym domu biegała mama goniąc Bena uciekającego przed nią, bo nie chciał włożyć butów. Tata krzyczał z góry, bo nie mógł znaleźć krawata. Tylko ja stałam koło drzwi gotowa do wyjścia. Żeby nieco pomóc mamie wyciągnęłam różdżkę i użyłam zaklęcia na Bena, aby go nieco spowolnić. Kiedy przebiegał obok mnie wzięłam go na ręce i zaczęłam wkładać mu buty. Mama popatrzyła na mnie z wdzięcznością i pobiegła do taty. Ben próbował wyszarpnąć mi różdżkę z ręki, ale ja szybko ją schowałam. Oczy zaszły mu łzami. Aby mały się nie rozpłakał wyczarowałam dla niego kulę ognia na mojej ręce. Spokój trwał dopóki mama z tatą nie zbiegli po schodach. Wtedy musiałam zgasić kulę, bo rodzice nie pozwalają mi się bawić pirokinezą w obecności Bena. Rodzice poszli jeszcze do kuchni, a ja wyszłam z małym na podwórze. Czekaliśmy na nich około pięciu minut. Kiedy wyszli, obładowani prezentami dla pary młodej, ruszyliśmy w kierunku naszego samochodu. Zapakowaliśmy się całą rodziną i tata odpalił silnik. Postanowiliśmy nie podróżować tradycyjne drogą, ale teleportować się niedaleko domu Naomi. Tato wyciągnął różdżkę i uderzył parę razy w radio samochodu, szepcząc zaklęcie. Samochód wzniósł się w powietrze i obrócił wokół własnej osi. Nie minęło kilka sekund, gdy byliśmy na miejscu. W tłumie ludzi na podwórku zauważyłam Bryana, którego poprosiłam, aby towarzyszył mi na ślubie kuzynki. Powiedziałam rodzicom, że już teraz przespaceruję się w stronę kościoła. Ślub miał się odbyć za czterdzieści minut. Podeszłam do Bryana i chwyciłam go za rękę. Ruszyliśmy drogą w stronę małego kościółka.



Naomi stanęła przed panem młodym w pięknej, długiej sukni. Jej przyszłym mężem miał zostać jej chłopak jeszcze z czasów gdy chodziła do szkoły magii. Przewodniczący ceremonii kapłan wygłosił jakieś nudne kazanie. Minęła godzina, gdy ceremonia się zakończyła. W tłumie przeciskających się do pary młodej zobaczyłam Harveya z Isabell. Uśmiechnęłam się i pogratulowałam sobie inteligencji. Isabell i Harvey pasowali do siebie idealnie. Tyle tylko, że Isabell miała chłopaka Syriusza. Gdy patrzyłam na szczęście kuzyna sama uświadomiłam sobie, jaka ja jestem samotna. Gdyby Artur nie był taki głupi, byłabym tak samo szczęśliwa jak Naomi, spędziłabym wieczność z osobą którą naprawdę kocham. Wesele było by doskonale, gdyby nie wizyta niezaproszonego gościa. Akurat tańczyłam z moim Bryanem, gdy zauważyłam stojącego za oknem chłopaka - Artura. Przeprosiłam Bryana i wyszłam na dwór.
- Co ty tu robisz?! Skąd wiedziałeś, że tu będę? - krzyknęłam do Artura.
- Julia mi powiedziała. To chyba ja powinienem się pytać co ty robisz z tym Bryanem?!
- To chyba nie twój problem, nie jesteś moim chłopakiem!
- To powinienem być nim znowu, żebyś nie zadawala się z takimi jak on.
- Co z nim jest nie tak? Dlaczego tak go nienawidzisz? - spytałam.
- Hmn… Może dlatego, że to przez niego nie jesteśmy razem?
- Nie, to nie przez niego. To przez ciebie.
Zapadła niezręczna cisza. Nie chciałam dłużej z nim przebywać, więc się odwróciłam i chciałam odejść, ale Artur chwycił mnie za rękę. Próbowałam się wyrwać, a on tylko się śmiał. Po kilku szarpnięciach przysunął mnie do siebie i spojrzał mi prosto w oczy. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Moje stare uczucia do niego odżyły. Znowu byłam w czwartej klasie i potajemnie kochałam się w bracie mojej najlepszej przyjaciółki.
- Wróć do mnie. Kocham cię. - odezwał się w końcu Artur.
- Już dawno przestałam ci wierzyć.
- Andromedo.
- Nie.
Wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam w stronę drzwi. Artur poszedł za mną. Przeszłam parę kroków i ujrzałam zbliżającego się do nas Bryana.
- Andromedo! Wróć do mnie. Kocham cię.
- Ale ja ciebie już nie. - skłamałam.
W tym momencie podszedł do mnie Bryan.
- Jestem z Bryanem. - powiedziałam. Rzuciłam się na szyję mojemu nowemu chłopakowi i zaczęłam go całować.