sobota, 2 czerwca 2012
Rozdział 1
- Kochanie, za 10 minut wyjeżdżamy- rozległ się głos mojej matki. - Słyszysz mnie?
- Tak mamo, głośno i wyraźnie. - odpowiedziałam i podeszłam do wielkich kufrów, które stały na środku mojego pokoju. Jak ja to wszystko zaniosę? pomyślałam. Jeszcze tylko różdżka i byłam spakowana.
- Mamo gotowe, kufry lecą – ostrzegłam mamę i rzuciłam zaklęcie lewitacyjne na moje bagaże. Te powoli uniosły się w powietrzu, wyleciały przez otwarte drzwi i skierowały się w kierunku schodów, po których akurat wchodził tata. Był to wysoki mężczyzna, o krótkich, kruczoczarnych włosach i szmaragdowych oczach. Nosił imię Peter. (Z pewnością te piękne włosy i oczy mam po nim.) Wpadł prosto na nie. Zamki w walizkach puściły i wszystko spadło na schody.
- Andromedo! Co to ma znaczyć? Nie łaska znieść, te kufry normalnie, w rękach?
- Ale tato - jęknęłam - One są bardzo ciężkie!
Tato wyciągnął różdżkę i krzyknął Priviato! Wszystkie moje rzeczy uniosły się w górę i zapakowały do kufrów. Zamki same się zasunęły.
- A teraz, moja droga panno, weźmiesz je do rąk i zniesiesz po schodach! Ostrożnie! - powiedział tata i poszedł do wspólnego pokoju, jego sypialni i sypialni mojej mamy. W tej samej chwili po schodach weszła moja mama Iris - kobieta o pięknych, sięgających do piersi, rudych włosach i o oczach mających barwę szafiru.
- Skarbie, widzę że gotowa. Rzuć zaklęcie lewitacyjne i wpakuj walizki do samochodu.
- Ale tato kazał je znieść normalnie, bez magii. - odpowiedziałam i rzuciłam spojrzenie w kierunku pokoju, w którym przebywał ojciec.
- Pomóż sobie, o niczym mu nie powiem - mama szepnęła mi do ucha. W tym momencie na korytarz wszedł tata. Rzucił wrogie spojrzenie w stronę jej i powiedział:
- Iris, niech uczy się że istnieje także świat bez magii. A poza tym będzie z nią miała do czynienia cały rok szkolny.
Ale moja kochana mama nie zwróciła uwagi na słowa ojca i wypowiedziała zaklęcie Leviato! Kufry uniosły się w powietrzu i z lekkością zleciały na dół.
- No oczywiście! W tym domu nikt nie zwraca uwagi na moje zdanie. - powiedział rozżalonym głosem tata.
- Peterze, ależ oczywiście że zwracamy uwagę na twoje zdanie - odparła spokojnym głosem mama - No już, nie dąsaj się. Nie jesteś małym dzieckiem!
- Tylko się nie kłóćcie! Chcę opuścić ten dom na czas roku szkolnego, wiedząc, że gdy wrócę, zastanę was w jak najlepszych humorach. I przede wszystkim w zgodzie! - krzyknęłam, aby zapobiec awanturze między mamą i tatą. Spojrzeli na mnie nieco zdziwieni. Jak gdyby bez mojej interwencji nie miało nic się wydarzyć. Udałam, że nie widzę jak rzucili na mnie spojrzenia i zeszłam na dwór po schodach. Mijałam korytarz obwieszony ruchomymi fotografiami moimi i moich ukochanych rodziców. Na jednej z nich byłam ja. Miałam splecione dwa warkoczyki, ubrana byłam w piękną lilową sukienkę. Na głowie miałam nieco za duży kapelusz z kwiatami. Kolejna fotografia przedstawiała moich rodziców dniu ich ślubu. Mama miała na sobie śnieżnobiałą suknię, przepasaną pod piersiami wrzosową wstęgą. Włosy miała upięte w kok i wplecione kwiaty verbeny. Tata ubrany był w czarny garnitur. Trzymał w ręku bukiet ślubny mamy. Stali pod piękną kaplicą na wzgórzu. W tle widać było zachód słońca. Mijałam kolejne fotografie. Zobaczyłam drzwi wejściowe i chwyciłam za klamkę. Moje bagaże były w samochodzie. Usiadłam na tylnim siedzeniu i zatrzasnęłam drzwi. Chwilę później dołączyli rodzice. Tato odpalił silnik i ruszyliśmy w kierunku stacji kolejowej, z której miałam odjechać, by spędzić kolejny cudowny rok we wspaniałej Szkole Magii i Czarodziejstwa Owlneed.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Fajny.
OdpowiedzUsuńŚwietny blog ;*
OdpowiedzUsuńTwój też jest świetny.
Usuń